Planujac wyjazd do Tajlandii
braliśmy pod uwagę Festiwal Kwiatów który odbywa się co roku w Chiang Mai w
pierwszy weekend lutego (chyba ma to coś wspólnego z pełnią księżyca). Festiwal
kwiatów zaczął się w piątek ale ponieważ nie posiadaliśmy szczegółowego
programu - udaliśmy się w sobote w kierunku Tha Pae Gate by oglądnąć procesję.
Ludzi już było całkiem sporo - ustawiliśmy się przy jezdni i cierpliwie
czekamy. W końcu rusza procesja. Wyglada to trochę jak nasze pochody
pierwszomajowe. Ludzie walą z transparentami, każdy region czy miasteczko ma
swój transparent itp. Co jakiś czas na przodzie pojawiają się drzeweczka w
strojach regionalnych niosące transparenty, czasem miseczki z płatkami kwiatów.
Jak się procesja na chwilę zatrzymuje i jakaś laska staje koło nas to ruszamy
do robienia sobie z nią fotografii :) Ona musi stać i się uśmiechać a do fotek
z nią ustawia się cała kolejka gości chętnych na zrobienie sobie zdjęcia :) Co
jakiś czas przejeżdżają wielkie platformy ozdobione kwiatami i rzeźbami na
których oczywiscie siedza sobie laski i machają do tlumu. Prawie 3h tak
staliśmy i podziwialiśmy laski :) Ech, rozmarzyłem się... Pochód przeszedł w
kierunku parku (mieli tam robić wybory miss kwiatów) a my ruszamy na „tour de
Chiang Mai”.
Świątynie są takie sobie. Po
setkach świątyń które już widzieliśmy, wszystkie świątynie zaczynają nas
nudzić. Poza tym w Tajlandii jest jeden problem z robieniem zdjęć zabytkom.
Choćby niewiem jaki ładny był zabytek to nie sposób go sfotografować bez wiązki
drutu w tle. Tajowie uwielbiają ciągnąć druty. Ciągną je wszędzie i bez
opamiętania. Po obu stronach jezdni stoją słupy a na nich klęby drutów
energetycznych, telefonicznych i cholera wie czego jeszcze. Odnoszę wrażenie,
że jak im się jakiś drut urwie to go nie sztukują tylko zostawiają malowniczo
zwisającego ze słupa i ciagną nowego :)
Łazimy po
świątyniach (zgodnie z planem) i przy okazji łapię się na masaż stóp na ulicy.
Sadzają mnie w fotelu, dezynfekuja mi stopy spirytusem a potem masażystka
gniecie je przez pół godziny (za 60THB). Bardzo przyjemne uczucie - muszę
sprobować masażu całego ciała.
Obiadek jemy zaraz w knajpie koło
masażystki (dla 2 osob 120THB wraz z napojami i napiwkiem - tanio jak cholera).
Wpadamy jeszcze do parku obfotografować platformy z kwiatami. Przy okazji
oglądamy stoiska z tajskim żarciem (w tym ze smażonymi na głębokim oleju
konikami polnymi i innym robactwem). Żarcia się nie tykamy. Nie mamy odwagi na
takie ekstremalne przeżycia. Przy okazji wstępujemy do jakiejś agencji
turystycznej kupić bilety na dalszą trasę (na dworzec kolejowy daleko :)
Kupujemy bilety na pociag z Chiang Mai do Phitsanulok (2x500THB) oraz na pociag
z Bangkoku do Surat Thani (2x600THB). W
tym miejscu trochę się nam plan sypie bo nie ma pociagu do Phitsanulok o 21:50
- jest tylko o 21:00 - roznica 50 minut ale do Phitsanulok przyjeżdża o 3:39
zamiast o 5:40 - co my będziemy tyle godzin robić do świtu? Planowaliśmy
przespać się w pociągu a ten ma tylko miejsca siedzące. Trudno, coś się
wykombinuje.
Wieczorem wizyta na Night Bazaar
- masa towaru, dużo podróbek. Kupujemy trochę t-shirtów i pałeczek do jedzenia.
Zakupy nas trochę przerosły - jest tu wiele fajnych rzeczy które by sobie
człowiek kupił (bo sa ładne) - ale potem jest problem - jak się z tym zabrac do
domu. Zaczynamy się rozglądać za kupnem dodatkowej walizki tylko na pamiatki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz