poniedziałek, 3 lutego 2014

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 12 - Chiang Mai


Planujac wyjazd do Tajlandii braliśmy pod uwagę Festiwal Kwiatów który odbywa się co roku w Chiang Mai w pierwszy weekend lutego (chyba ma to coś wspólnego z pełnią księżyca). Festiwal kwiatów zaczął się w piątek ale ponieważ nie posiadaliśmy szczegółowego programu - udaliśmy się w sobote w kierunku Tha Pae Gate by oglądnąć procesję. Ludzi już było całkiem sporo - ustawiliśmy się przy jezdni i cierpliwie czekamy. W końcu rusza procesja. Wyglada to trochę jak nasze pochody pierwszomajowe. Ludzie walą z transparentami, każdy region czy miasteczko ma swój transparent itp. Co jakiś czas na przodzie pojawiają się drzeweczka w strojach regionalnych niosące transparenty, czasem miseczki z płatkami kwiatów. Jak się procesja na chwilę zatrzymuje i jakaś laska staje koło nas to ruszamy do robienia sobie z nią fotografii :) Ona musi stać i się uśmiechać a do fotek z nią ustawia się cała kolejka gości chętnych na zrobienie sobie zdjęcia :) Co jakiś czas przejeżdżają wielkie platformy ozdobione kwiatami i rzeźbami na których oczywiscie siedza sobie laski i machają do tlumu. Prawie 3h tak staliśmy i podziwialiśmy laski :) Ech, rozmarzyłem się... Pochód przeszedł w kierunku parku (mieli tam robić wybory miss kwiatów) a my ruszamy na „tour de Chiang Mai”.
Świątynie są takie sobie. Po setkach świątyń które już widzieliśmy, wszystkie świątynie zaczynają nas nudzić. Poza tym w Tajlandii jest jeden problem z robieniem zdjęć zabytkom. Choćby niewiem jaki ładny był zabytek to nie sposób go sfotografować bez wiązki drutu w tle. Tajowie uwielbiają ciągnąć druty. Ciągną je wszędzie i bez opamiętania. Po obu stronach jezdni stoją słupy a na nich klęby drutów energetycznych, telefonicznych i cholera wie czego jeszcze. Odnoszę wrażenie, że jak im się jakiś drut urwie to go nie sztukują tylko zostawiają malowniczo zwisającego ze słupa i ciagną nowego :)
Każda swiątynia jest otoczona drutami. No i każda swiątynia jest pelna wizerunków buddy i posągów. Pod każdym posągiem skarbonka na datki i miseczka z piaskiem do wbijania kadzidełek.

Łazimy po świątyniach (zgodnie z planem) i przy okazji łapię się na masaż stóp na ulicy. Sadzają mnie w fotelu, dezynfekuja mi stopy spirytusem a potem masażystka gniecie je przez pół godziny (za 60THB). Bardzo przyjemne uczucie - muszę sprobować masażu całego ciała.
Obiadek jemy zaraz w knajpie koło masażystki (dla 2 osob 120THB wraz z napojami i napiwkiem - tanio jak cholera). Wpadamy jeszcze do parku obfotografować platformy z kwiatami. Przy okazji oglądamy stoiska z tajskim żarciem (w tym ze smażonymi na głębokim oleju konikami polnymi i innym robactwem). Żarcia się nie tykamy. Nie mamy odwagi na takie ekstremalne przeżycia. Przy okazji wstępujemy do jakiejś agencji turystycznej kupić bilety na dalszą trasę (na dworzec kolejowy daleko :) Kupujemy bilety na pociag z Chiang Mai do Phitsanulok (2x500THB) oraz na pociag z Bangkoku do Surat Thani  (2x600THB). W tym miejscu trochę się nam plan sypie bo nie ma pociagu do Phitsanulok o 21:50 - jest tylko o 21:00 - roznica 50 minut ale do Phitsanulok przyjeżdża o 3:39 zamiast o 5:40 - co my będziemy tyle godzin robić do świtu? Planowaliśmy przespać się w pociągu a ten ma tylko miejsca siedzące. Trudno, coś się wykombinuje.
Wieczorem wizyta na Night Bazaar - masa towaru, dużo podróbek. Kupujemy trochę t-shirtów i pałeczek do jedzenia. Zakupy nas trochę przerosły - jest tu wiele fajnych rzeczy które by sobie człowiek kupił (bo sa ładne) - ale potem jest problem - jak się z tym zabrac do domu. Zaczynamy się rozglądać za kupnem dodatkowej walizki tylko na pamiatki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz