Dwadzieścia dwie godziny podróży
minęły jak z bicza trzasnął...
He he, a tak poważnie to ta podróż to była droga
przez mękę. Delikatnie mówiąc.
Paryż z lotu ptaka fajnie wygląda, choć podziwiania widoków nie
ułatwiał miotany samolot przez wiatr. W tym miejscu należą nam się
podziękowania od linii lotniczej LOT za zaoszczędzenie przez nas paru
jednorazowych torebek wetkniętych w kieszeń siedzenia. Prawda jest taka, że
nawet nie bardzo było co zwracać po tak skromnym posiłku jaki nam nasz ukochany
przewoźnik narodowy zaserwował :)
Lotnisko Charles’a de Gaulle’a jest ogromne - jeździliśmy
30 minut autobusem między terminalami zanim trafiliśmy z terminala 1 do
terminala 2A. Co autobus stawał przy jakimś wejściu to czarnoskóry kierowca obracał się zza kierownicy i z nadzieja spoglądał na
nas sprawdzając czy aby nie zmierzamy wysiąść a my mu odpowiadaliśmy za każdym razem "du
a" („Deux A” – czyli „Dwa A").
Trochę obawialiśmy się tej
podróży – ponieważ nigdy jeszcze nie lecieliśmy rejsowym samolotem z
przesiadkami – w tym przypadku mieliśmy 2 przesiadki na trasie: w Paryżu oraz
w Hong Kongu. Na przelot wybraliśmy linię lotniczą Cathay Pacific, a ponieważ
linia ta nie lata do Polski to do Paryża mieliśmy dolot linią LOT – w Paryżu
mieliśmy odnaleźć stanowisko linii Cathay Pacific gdzie powinniśmy otrzymać
karty pokładowe na następne etapy lotu.
Po dojechaniu autobuserm do terminala
2A od razu trafiliśmy do stanowiska linii lotniczej i po odstaniu w kolejce
dostaliśmy karty pokładowe. W tym miejscu od razu okazało się, że nasz polski
agent nie zrobił nam rezerwacji miejsc w samolocie (twierdzi, że robił ale mu się chyba to nie
udało – tylko w LOT miejsca były zaklepane) – tak więc miejsca w samolocie
dostaliśmy w środkowym rzędzie (do dupy). Dookoła siedzieli sami azjaci. Stewardes cała
masa, do tego fajnie wyglądały i wyżerka na pokładzie była super.
Jedzenie na pokładzie w klasie ekonomicznej - "a la carte" - dostaliśmy menu z daniami do wyboru - im dalej w głąb samolotu tym wybór był mniejszy a ostatni pasażerowie dostawali to co inni nie wybrali.
"Klątwa" - tym razem chyba Pol Pota - przyszła niespodziewanie szybko. W
Hong Kongu zwiedzaliśmy głównie toalety na lotnisku.
BTW - lotnisko w Hong Kongu
jest całkiem fajne – w holu stoją komputery z netem za za darmo, jest widok z okien na
miasto i góry. Za to lotnisko w Bangkoku to szczyt nowoczesności, szkło, marmur, aluminium... i las... dużo lasu. A ja przyjechałem z drzewem do lasu ;-) Moje
kochane drzewko właśnie siedzi przed komputerem w kafejce internetowej a ja
podziwiam przechodzące "miejscowe drzewka" :-)
Przylecieliśmy na nowe lotnisko Suvarnabhumi
w Bangkoku. Odprawa paszportowa załatwiona bardzo sprawnie – przed wylotem
załatwiliśmy w
http://www.serwiskonsularny.pl/ komplet wiz na ten wyjazd (dwukrotna wiza do Tajlandii i jednorazowa do Kambodży) (relacja jest z 2010 roku - obecnie polacy mają możliwość otrzymania na lotnisku, jak również na drogowych przejściach granicznych, wizy turystycznej do Królestwa Tajlandii na okres 1 miesiąca. Przed wyjazdem zalecam jednak upewnić się na stronie http://www.msz.gov.pl/ - przyp. autora).
Zrobiliśmy wymianę waluty na bahty (zabraliśmy ze sobą bardzo mało gotówki –
większość kasy mieliśmy w czekach podróżnych American Express - załatwia się je w głównych oddziałach banku Pekao SA - przyp. autora). Dużo nie było potrzeba bo
jeszcze w Polsce zrobiliśmy rezerwacje hoteli w Tajlandii
(http://www.sawadee.com/) i w Kambodży (http://www.directrooms.com/) oraz
bilety lotnicze AirAsia. Wszystko opłacone było kartą kredytową jeszcze przed
wylotem tak więc mieliśmy porobione rezerwacje noclegów na pierwsze 11 dni
podróży.
Do robienia rezerwacji zalecam używanie elektronicznych kart przedpłacanych - po powrocie do kraju okazało się, że gdzieś wyciekły dane naszej karty kredytowej i ktoś kupił sobie na nasz koszt bilety lotnicze AirAsia z Chiang Mai do Bangkoku - zdążyłem się szybko zorientować i po przeprowadzeniu procedury Charge Back w banku kasa została mi zwrócona. Karty kredytowej nigdy na miejscu nie używaliśmy - jedyne miejsca skąd nasze dane mogły wycieknąć to AirAsia,Sawadee.com oraz directrooms.com.
Wychodzimy z lotniska –
znajdujemy postój taksówek i stolik z pracownikami wypisującymi kwity dla
kierowców. Podajemy im voucher naszego hotelu w Bangkoku a oni na kwitku piszą
po tajsku adres pod który kierowca ma nas zawieźć. Szybko wsadzają nas do
taksówki i ruszamy w drogę. Jestem bardzo zdziwiony, że to tak sprawnie poszło
i że obyło się bez żadnych problemów – jaki ja jestem naiwny. Po przejechaniu
kilku kilometrów kierowca zaczyna się nas dopytywać o to gdzie ten nasz hotel
znajduje się konkretnie. W tym miejscu robi nam się trochę słabo. Wyjmujemy mapę
Bangkoku i zaczynamy mu tłumaczyć – ale ciężko się z nim dogadać bo angielski
to on raczej zna ale ze słyszenia. W końcu jakoś docieramy do hotelu Diamond
City Hotel (594/23 Soi Payanark, Rama VI Road, Bangkok 10400).
W przypadku problemów z taksówkarzem i trafieniem do hotelu radzę nie czekać tylko od razu odpalać telefon komórkowy w taksówce i natychmiast dzwonić do recepcji swojego hotelu poprosząc o wytłumaczenie drogi taksówkarzowi - to na prawdę działa a te kilkadziesiąt złotych wydane na połączenie w roamingu nie jest warte nerwów i szarpaniny z taksówkarzem.
Koszt przejazdu z lotniska do
hotelu wyniosi nas 400THB (około 40 zł) wraz z opłatami za autostradę.
Rozpakowujemy się, bierzemy prysznic i
ruszamy na zwiedzanie – jest godzina 13 lokalnego czasu a przed nami dużo do
zobaczenia. I mamy JetLag jak cholera, tylko jeszcze o tym nie wiemy - dowiemy się co to takiego już za kilka godzin :)