poniedziałek, 25 listopada 2013

Hotel Polus (Hotel Pólus), Budapeszt, Węgry - kilka rad

Z początkiem września wpadliśmy na pomysł odwiedzenia Budapesztu. Po przeglądnięciu ofert kilku portali hotelowych, mając dość ograniczony budżet, wybraliśmy na czas pobytu Hotel Pólus***  (1152 Budapest, Szentmihályi út 131). Hotel ten jest dość daleko położony od centrum Budapesztu, jednak da się dość prosto dostać od niego do centrum przy pomocy autobusów komunikacji miejskiej  BKV. Ponadto hotel jest położony blisko zjazdu z autostrady oraz obok hotelu znajduje się duże centrum handlowe Pólus Center.
To na wypadek jakbyśmy musieli się gdzieś dożywiać :)
O hotelu rozpisywać się tutaj nie będę - można sobie oglądnąć film który nakręciłem w czasie pobytu w tym hotelu.
W tym miejscu skupię się na dość istotnym problemie - jak dostać się z tego hotelu do centrum.
Hotel jest położony niedaleko pętli autobusowej o wdzięcznej nazwie Újpalota, Nyírpalota út‎.
Do pętli jest piechotą kilka minut drogi.
Jest tylko jeden problem w tej na pierwszy rzut oka prostej sprawie. Nie ma gdzie kupić biletów na komunikację miejską. Jednorazowy bilet (vonaljegy) można oczywiście próbować kupić u kierowcy (za odliczoną kwotę - bilet kosztuje normalnie 350HUF - u kierowcy trochę drożej), można też poszukać w  centrum handlowym Pólus Center kiosku Inmedio. Wszystko to dotyczy oczywiście zakupu biletów jednorazowych, które są dość kosztowne w przypadku dłuższych pobytów. My postanowiliśmy zakupić bilet 3-dniowy (4150HUF). Lista punktów, gdzie można kupić bilety dostępna jest tutaj. My kupiliśmy bilety w małym sklepie obok urzędu pocztowego na Wzgórzu Zamkowym niedaleko placu Disz (Dísz tér) na ulicy Tárnok utca. To droga jaką należy się udać od górnej stacji kolei linowej Budavári Sikló w kierunku Baszty Rybackiej (Halászbástya). W tym miejscu nie mieliśmy problemów z komunikacją - sprzedawczyni zrozumiała po angielsku o co nam chodzi i bez problemu bilet kupiliśmy (w innych miejscach nie musi już z tym być tak prosto - radzę sobie wydrukować choćby miniaturę biletu który chcemy kupić i ją pokazać sprzedawcy :)
Zachęcam do planowania podróży po Budapeszcie komunikacją miejską przy pomocy strony internetowej  http://utazastervezo.bkv.hu/tervezo/index.php?lng=eng (niestety, brak polskiej wersji) - wydruki z tej strony bardzo nam pomogły w podróżowaniu po mieście.
Przykładowa trasa (z moim komentarzem ;) zaplanowana przez tą stronę - od pętli Újpalota, Nyírpalota út do placu Dísz tér (niedaleko Baszty Rybackiej):

Walking: 127 m; 1min 49sec; 3min 10sec waiting start (cet): 11:51:00
(Przejście 127 metrów w czasie 1 inuta 49 sekund, czas czekania na przystanku 3 minuty 10 sekund)
traveling by bus, 107E autóbusz, Kelenföld vasútállomás felé getting on: Újpalota, Nyírpalota út  start (cet): 11:56:00 distance: 9 439 m; 26min travelling; 9 stop(s) getting off: Ferenciek tere M arriving: 12:22:00
(Przejazd autobusem nr 107E - na tabliczce z przodu autobusu jest napisana nazwa ostatniego przystanku - w tym przypadku jest to  Kelenföld vasútállomás, wsiąść na przystanku o nazwie Újpalota, Nyírpalota út - odjazd o 11:56, do przejechania jest 9439 metrów, czas jazdy 26 minut, 9 przystanków, należy wysiąść na przystanku Ferenciek tere M - w autobusach są umieszczone wyświetlacze pokazujące nazwę najbliższego przystanku - Uwaga! Przed wysiadnięciem należy wcisnąć przycisk otwierania drzwi - wiele przystanków jest na żądanie i jeśli tego nie zrobimy, kierowca może pojechać dalej bez zatrzymywania się)
Walking: 22 m; 19sec; 40sec waiting start (cet): 12:22:00 
(przejście 22 metry na kolejny przystanek)
traveling by bus, 178 -as autóbusz, Naphegy tér felé getting on: Ferenciek tere M start (cet): 12:23:00
distance: 2 407 m; 6min travelling; 3 stop(s) getting off: Krisztina tér arriving: 12:29:00
(przejazd autobusem 178 jadącym w kierunku  Naphegy tér, wsiadamy na przystnaku  Ferenciek tere M, przejeżdżamy 2407 metrów, 3 przystanki i wysiadamy na przystanku  Krisztina tér. Na miejscu mamy być o 12:29)
Walking: 664 m; 9min 53sec start (cet): 12:29:00
(od przystanku do celu mamy przejść 664 metry, co zajmie nam 9 minut i 53 sekundy)

Myślę, że nawet bez znajomości języka angielskiego jest to na tyle proste, że każdy powinien sobie z tym poradzić. Dobrze też mieć zawsze przy sobie zaplanowaną trasę powrotną do hotelu. Przewodniki odradzają podróżowanie po Budapeszcie taksówkami - a już w szczególności zatrzymywanie ich na ulicy. Jeśli już ktoś musi jechać taksówką - niech zamawia ją przez telefon (tylko konia z rzędem temu komu uda się dogadać z węgrem przez telefon :)
Radzę również zabrać ze sobą jakiegoś smartfona z zainstalowanym Tłumaczem Google - można sobie w tym programie ustawić, które języki mają być używane do tłumaczenia offline (czyli bez łączenia się z internetem) - program wtedy pobierze sobie te słowniki na telefon i będzie z nich korzystał w czasie gdy będziemy mieli wyłączony dostęp do internetu. Jest to dość wygodne rozwiązanie i czasem ze sprzedawcami porozumiewaliśmy się pisząc na smartfonie teksty i następnie tłumacząc je automatycznie na język węgierski.
Dzisiaj tyle uwag na temat podróżowania po Budapeszcie - jak mi przyjdzie jeszcze coś do głowy to dopiszę.

piątek, 22 listopada 2013

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 6 - Big Circuit


Kolejny dzień zaczynamy od pobódki o 5:00 rano i wyjazdu do Angkor Wat na wschód słońca. Jest bardzo zimno, dobrze, że do Angkor nie jest daleko i po krótkiej jeździe docieramy na miejsce. Ruszamy po ciemku w kierunku świątyni. Dookoła tłumy turystów (warto zabrać latarkę!). Zapomnieliśmy latarki więc świecę pod nogi telefonem komórkowym. Ustawiamy się przed światynią na schodach lewej biblioteki (to taka mała budowla obok stawu z liliami), instaluję statyw i sprawdzam GPS'em czy aby po dobrej stronie świątyni stoimy. W tym czasie dookoła biegają tubylcy namawiając nas na kawę lub herbatę. Wschód slońca jest nieszczególnie ciekawy - słońce wstało sporo z boku osi swiątyni więc wyszło zza palm. Zwinęliśmy majdan i ruszyliśmy w dalszą drogę - do Banteay Srey. Świątynia ta posiada bardzo dobrze zachowane reliefy i pomimo dużego oddalenia od głównego kompleksu świątyń warta jest odwiedzenia.

Przez cały dzień łazimy po kolejnych świątyniach (położonych wzdłuż drogi o nazwie "Big Circuit"), jedne są mniejsze a inne ogromne.



Wieczorem wychodzimy na szczyt wzgórza na którym znajduje się swiątynia Phnom Bakheng, którą polecają w przewodnikach jako miejsce podziwiania zachodu słonca zamiast w obleganym Angkor Wat. Na szczycie swiątyni przekonujemy się ze nasz przewodnik jest bardzo popularny w Japonii. Hordy japońskich lemingów biegają po szczycie w wielkich czapkach z daszkiem i w maseczkach na twarzach, szukając miejsca na postawienie statywów fotograficznych. Mieliśmy dość niezłą pozycję do robienia zdjęć ale stado japonek wlazło, ryzykujac wypadek, na krawędź świątyni między nas a słońce. W tym momencie szlag mnie trafił i nieczekając na zachód słońca zeszliśmy ze szczytu świątyni. Zreszta zachód słońca wyglądał beznadziejnie więc wiele nie straciliśmy. Wracamy do hotelu, i standardowo już: kolacja, internet i do spania.

piątek, 8 listopada 2013

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 5


Rano kierowca czeka na nas przed hotelem. Jedziemy parę kilometrów do kasy (Jak koszmarnie zmino jest o 6 rano!). Kupujemy 3-dniowe bilety wstępu do kompleksu świątyń (potrzebne zdjęcie - bilet na 3 dni 40$ -  dane z 2007 r - obecnie zdjęcia wykonują w kasie lub skanują z paszportu i bezpośrednio drukują na bilecie). Bilety są ze zdjeciem i zafoliowane. Przy wejściu do każdej swiątyni sprawdzają każdego turystę. Świątynie robią na nas spore wrażenie. Są bardzo fotogeniczne. Ta Prohm to światynia porośnięta dżunglą – miejsce akcji jednego z filmów pt. Tomb Raider. Cześć drzew urosła wewnatrz murów rozsadzając je korzeniami. Godzina na zwiedzanie to stanowczo za mało.

Cieżko zrobić zdjecie bez kogoś w tle. Wszędzie dookoła hordy japończyków/koreańczyków w zorganizowanych grupach. Idą przed siebie na ślepo jak stado lemingów potykając się o wszystkie wystające korzenie. Szybko dostaliśmy na nich alergię. Czasem żeby odreagować przedrzeźniamy ich pozujac sobie nawzajem do zdjeć z wyciągniętymi do przodu rękami i palcami obu rak ustawionymi w literę V. Wszyscy japończycy na ten widok radośnie szczerzą zęby i unoszą nam kciuki do góry.
Kupujemy od khmerskich muzyków-weteranów wojennych grających przed światynią - płytę CD z ich muzyką - będzie użyta do podkładu w filmie (10$). W każdej świątyni masa miejscowych dzieci które próbują sprzedawać pamiątki. Wszystko kosztuje 1$. Kupujemy kartki pocztowe, chusty, koszulki bawełniane, kokosy, napoje.

Najwieksza światynia to Angkor Wat. Tłumy ludzi w środku i dookoła. Bardzo malownicza światynia, wybudowana z ogromnym rozmachem. Świątynie egipskie wygladaja przy niej jak szopy na siano (no ale za to są duuuużo starsze). W niektorych miejscach zachowały się jeszcze reliefy przedstawiające piekło i niebo, przeciąganie węża przez morze mleka. Wdrapujemy się na szczyt swiątyni (bardzo strome schody!) - zejście z powrotem jest dużo trudniejsze dlatego zamontowali poręcz przy jednych schodach (tylko dla schodzących z góry).

Podstawową rozrywką wszystkich turystów w swiątyniach jest „polowanie na mnicha”. Jak tylko jakiś się pojawi w okolicy w swoim malowniczym pomarańczowym ubraniu to tłum leci za nim z aparatami i pstryka fotki. Mnisi starają się ukrywać i uciekać. Istny cyrk. Wieczorem kupujemy miejscową karte prepaid do telefonu (7$ - pusta – bez żadnych jednostek do wykorzystania) i doładowujemy telefon za 20$. Dzwonimy do Polski - 4 minuty za 1$ - tanio jak barszcz :-)
Na kolację wiezie nas nasz kierowca tuk-tukiem - kolacja jest w knajpie ze szwedzkim stołem a po kolacji ma się odbyć pokaz tańca khmerow. Cena 12$ (o 2$ drozej niż w hotelu ale kierowca z tego ma prowizję więc robimy mu przysługę). Pokaz tańca malowniczy. Drzeweczka latają po scenie i wyłamują sobie stawy w nadgarstkach :) Po pokazie, każdy  kto chce to może sobie walnąć fotke na scenie z tancerkami. Ja chcę! :-) Na scenie robi się tłoczno od białasów ustawiających się obok tancerek. Tancerki stoją nieruchomo - nie trudno się domyślić co myślą o tych idiotach (czyli o mnie też :) robiących sobie z nimi zdjęcia.

wtorek, 5 listopada 2013

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 4


Ostatnia noc w Bangkoku dała nam nieźle w kość. Nadal mamy problemy ze spaniem (jet lag) a pobudkę mamy zaplanowaną o 03:15 i o 4:00 musimy wyjechać na lotnisko. Trzeba więc było się położyć wcześniej spać. Pierwszej nocy w Bangkoku bardzo nas denerwował hałas generowany przez klimatyzację (ale bez klimy nie dało się spać więc trzeba było to ścierpieć). Następna noc nie zapowiadała się niezwykle. Męczyliśmy się próbując zasnąć a jak już się nam to udało to obudził nas dziwny hałas. Coś jakby krzyki. Wyłączyłem klimatyzację żeby lepiej słyszeć - i co słyszę? Jakiś drwal "piłuje" miejscowe "drzewko" a drzewko jęczy jak dożynane prosię. Z początku bardzo to bylo zabawne ale po pewnym czasie zaczęliśmy błogosławić hałas wydobywający się klimatyzacji. Drwalowi z sąsiedniego pokoju w końcu brakło viagry albo innego wspomagacza i wreszcie zapadła cisza... i trzeba bylo wstawać. Wykwaterowaliśmy sie z hotelu. Żadnych problemów z płaceniem – wydruk komputerowy potwierdzenia rezerwacji sawadee w zupełności wystarczył.
Zamówiona wieczorem w recepcji taksowka już czeka (500THB). Dojeżdżamy na lotnisko, odprawiamy bagaże, pakujemy się do samolotu linii AirAsia (ach te stewardesy :-) i po godzinie lotu jesteśmy w stolicy Kambodży.
Na lotnisku szybka kontrola paszportów (mamy wizy – tu się sprzydały bo kolejka po wizy była spora), przykładamy oko do małej kamerki USB podłączonej do komputera i już jesteśmy w Phnom Penh. Przy wyjściu z lotniska dostajemy darmowe mapki Phnom Penh i Siem Reap. Mapki na okładce zawierają napis że w Kambodży "uprawianie seksu z nieletnimi jest przestępstwem i jeśli jesteśmy tego świadkami to mamy poinformować o tym policję". Kambodża jest popularnym celem wyjazdów turystów-pedofilów.
Bierzemy taksowkę z lotniska (7$), na lotnisku (podobnie jak w Bangkoku) stoją tlumacze którzy czytają adresy z kartek podawanych przez turystów i tlumaczą na khmerski kierowcom. Znajomość angielskiego jest bardzo rzadka. Przejeżdżamy taksowką przez Phnom Penh do biura linii autobusowej Mekong Express. Widoki po drodze lekko przygnębiajace. Brud i bieda. Tysiące skuterow. Każdy skuter wypakowany pasażerami lub towarem - w stopniu niemożliwym do ogarnięcia.
Bilety na godzinę 12:30 kupujemy ostatnie (dobrze ze mieliśmy w Polsce zalatwione wizy bo jakby nam przyszło czekać na wize na lotnisku to byśmy biletow nie dostali). Kolejny autobus o 14 a potem to już chyba ostatni o 18. Moja żona znowu ma klątwę Pol-Pota. Szukamy knajpy gdzie można przesiedzieć w cieniu do odjazdu autobusu (4h czekania) - knajpa szybko się znalazła. Stolik na tarasie, menu po angielsku, żadnych cen. Nikt nie mowi po angielsku. Bardzo mi się tutaj podoba ;-) Pokazuje się kelnerowi pozycję w menu palcem a kelner zapisuje sobie numerek i biegnie do kuchni. Bardzo brudna jest podłoga. Przynoszą mi szklankę na Cole - zauważyli że jest brudna więc ją wymieniają. Zamawiam makaron z kurczakiem. Makaron jest zasmażany z jajkiem, do tego paski gotowanej kury, jakieś trudne do zidentyfikowania warzywa w kolorze zielonym, miseczka z papryką chilli i szklanka wypełniona wrzątkiem do której kelner wrzucił widelec i łyżkę (jako dowód na to,  że wyparzają sztućce). Po obiedzie zażywam profilaktycznie nifuroksazyd w tabletce, płacę za obiad (danie + cola = 4$) - i walimy na autobus. Trasę miedzy Phnom Penh a Siem Reap pokonujemy autobusem firmy Mekong Express (10$) - stewardesy w autobusie dają nam na drogę wilgotną chusteczkę, butelkę wody mineralnej i pudełko z ciastkami. W czasie jazdy pilotka po khmersku i angielsku opisuje mijane atrakcje. Język khmerski jest zupelnie inny od tajskiego. Tajski jest bardzo melodyjny, miekki. Khmerski brzmi przy tajskim jak wystrzaly z kałasznikowa. Pani wali seriami. Po drodze widać wyschnięte pola ryżowe (jest pora sucha) i domki na palach. Najbardziej szokująco wygladają lokalne autobusy (busiki) które są wypełnione po brzegi ludźmi - dodatkowy tłum siedzi na dachu między bagażami.
Wieczorem docieramy do Siem Reap. Dworzec autobusowy to za dużo powiedziane. Ogrodzony, gliniany plac wypełniony gruzowiskiem i zarosnięty trawą. Zaczepiają nas kierowcy tuk-tukow (kambodżańskie tuk-tuki sa inne niż tajskie - to zwykły motocykl z przyczepioną do siedzenia przyczepą dla pasazerów). Wybieramy jednego kierowcę, który, jak nam się wydaje, mowi trochę po angielsku i za 1$ wiezie nas do hotelu. Siem Reap wygląda dużo lepiej niż stolica Kambodży Phnom Penh. Domy są bardziej zadbane, jest dużo czyściej. Dużo wysokiej klasy hoteli i niezłych sklepów.
Dojeżdżamy do naszego hotelu. Umawiamy się z kierowcą, że przez kolejne trzy dni będzie nas woził po swiątyniach, ustalamy cene na 45$ za 3 dni i idziemy do hotelu. Hotel nasz (City River Hotel) okazuje się być dość przyzwoity - o co najmniej klasę lepszy od tego z Bangkoku. Portier otwiera drzwi, wnoszą nam bagaże do pokoju. Nasz pokój jest dość duży, miły dla oka, odbiornik tv z ponad 60 kanalami, minibarek i mały balkon. Jemy kolację w hotelowej restauracji (ryż, kurczak, sos słodko-kwaśny, cola - razem 3$ za osobę). A po kolacji padamy ze zmęczenia i po raz pierwszy zasypiamy bez żadnych problemów - chyba właśnie zakończył się nasz Jet Lag.