wtorek, 5 listopada 2013

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 4


Ostatnia noc w Bangkoku dała nam nieźle w kość. Nadal mamy problemy ze spaniem (jet lag) a pobudkę mamy zaplanowaną o 03:15 i o 4:00 musimy wyjechać na lotnisko. Trzeba więc było się położyć wcześniej spać. Pierwszej nocy w Bangkoku bardzo nas denerwował hałas generowany przez klimatyzację (ale bez klimy nie dało się spać więc trzeba było to ścierpieć). Następna noc nie zapowiadała się niezwykle. Męczyliśmy się próbując zasnąć a jak już się nam to udało to obudził nas dziwny hałas. Coś jakby krzyki. Wyłączyłem klimatyzację żeby lepiej słyszeć - i co słyszę? Jakiś drwal "piłuje" miejscowe "drzewko" a drzewko jęczy jak dożynane prosię. Z początku bardzo to bylo zabawne ale po pewnym czasie zaczęliśmy błogosławić hałas wydobywający się klimatyzacji. Drwalowi z sąsiedniego pokoju w końcu brakło viagry albo innego wspomagacza i wreszcie zapadła cisza... i trzeba bylo wstawać. Wykwaterowaliśmy sie z hotelu. Żadnych problemów z płaceniem – wydruk komputerowy potwierdzenia rezerwacji sawadee w zupełności wystarczył.
Zamówiona wieczorem w recepcji taksowka już czeka (500THB). Dojeżdżamy na lotnisko, odprawiamy bagaże, pakujemy się do samolotu linii AirAsia (ach te stewardesy :-) i po godzinie lotu jesteśmy w stolicy Kambodży.
Na lotnisku szybka kontrola paszportów (mamy wizy – tu się sprzydały bo kolejka po wizy była spora), przykładamy oko do małej kamerki USB podłączonej do komputera i już jesteśmy w Phnom Penh. Przy wyjściu z lotniska dostajemy darmowe mapki Phnom Penh i Siem Reap. Mapki na okładce zawierają napis że w Kambodży "uprawianie seksu z nieletnimi jest przestępstwem i jeśli jesteśmy tego świadkami to mamy poinformować o tym policję". Kambodża jest popularnym celem wyjazdów turystów-pedofilów.
Bierzemy taksowkę z lotniska (7$), na lotnisku (podobnie jak w Bangkoku) stoją tlumacze którzy czytają adresy z kartek podawanych przez turystów i tlumaczą na khmerski kierowcom. Znajomość angielskiego jest bardzo rzadka. Przejeżdżamy taksowką przez Phnom Penh do biura linii autobusowej Mekong Express. Widoki po drodze lekko przygnębiajace. Brud i bieda. Tysiące skuterow. Każdy skuter wypakowany pasażerami lub towarem - w stopniu niemożliwym do ogarnięcia.
Bilety na godzinę 12:30 kupujemy ostatnie (dobrze ze mieliśmy w Polsce zalatwione wizy bo jakby nam przyszło czekać na wize na lotnisku to byśmy biletow nie dostali). Kolejny autobus o 14 a potem to już chyba ostatni o 18. Moja żona znowu ma klątwę Pol-Pota. Szukamy knajpy gdzie można przesiedzieć w cieniu do odjazdu autobusu (4h czekania) - knajpa szybko się znalazła. Stolik na tarasie, menu po angielsku, żadnych cen. Nikt nie mowi po angielsku. Bardzo mi się tutaj podoba ;-) Pokazuje się kelnerowi pozycję w menu palcem a kelner zapisuje sobie numerek i biegnie do kuchni. Bardzo brudna jest podłoga. Przynoszą mi szklankę na Cole - zauważyli że jest brudna więc ją wymieniają. Zamawiam makaron z kurczakiem. Makaron jest zasmażany z jajkiem, do tego paski gotowanej kury, jakieś trudne do zidentyfikowania warzywa w kolorze zielonym, miseczka z papryką chilli i szklanka wypełniona wrzątkiem do której kelner wrzucił widelec i łyżkę (jako dowód na to,  że wyparzają sztućce). Po obiedzie zażywam profilaktycznie nifuroksazyd w tabletce, płacę za obiad (danie + cola = 4$) - i walimy na autobus. Trasę miedzy Phnom Penh a Siem Reap pokonujemy autobusem firmy Mekong Express (10$) - stewardesy w autobusie dają nam na drogę wilgotną chusteczkę, butelkę wody mineralnej i pudełko z ciastkami. W czasie jazdy pilotka po khmersku i angielsku opisuje mijane atrakcje. Język khmerski jest zupelnie inny od tajskiego. Tajski jest bardzo melodyjny, miekki. Khmerski brzmi przy tajskim jak wystrzaly z kałasznikowa. Pani wali seriami. Po drodze widać wyschnięte pola ryżowe (jest pora sucha) i domki na palach. Najbardziej szokująco wygladają lokalne autobusy (busiki) które są wypełnione po brzegi ludźmi - dodatkowy tłum siedzi na dachu między bagażami.
Wieczorem docieramy do Siem Reap. Dworzec autobusowy to za dużo powiedziane. Ogrodzony, gliniany plac wypełniony gruzowiskiem i zarosnięty trawą. Zaczepiają nas kierowcy tuk-tukow (kambodżańskie tuk-tuki sa inne niż tajskie - to zwykły motocykl z przyczepioną do siedzenia przyczepą dla pasazerów). Wybieramy jednego kierowcę, który, jak nam się wydaje, mowi trochę po angielsku i za 1$ wiezie nas do hotelu. Siem Reap wygląda dużo lepiej niż stolica Kambodży Phnom Penh. Domy są bardziej zadbane, jest dużo czyściej. Dużo wysokiej klasy hoteli i niezłych sklepów.
Dojeżdżamy do naszego hotelu. Umawiamy się z kierowcą, że przez kolejne trzy dni będzie nas woził po swiątyniach, ustalamy cene na 45$ za 3 dni i idziemy do hotelu. Hotel nasz (City River Hotel) okazuje się być dość przyzwoity - o co najmniej klasę lepszy od tego z Bangkoku. Portier otwiera drzwi, wnoszą nam bagaże do pokoju. Nasz pokój jest dość duży, miły dla oka, odbiornik tv z ponad 60 kanalami, minibarek i mały balkon. Jemy kolację w hotelowej restauracji (ryż, kurczak, sos słodko-kwaśny, cola - razem 3$ za osobę). A po kolacji padamy ze zmęczenia i po raz pierwszy zasypiamy bez żadnych problemów - chyba właśnie zakończył się nasz Jet Lag.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz