Ostatnia noc w Bangkoku dała nam
nieźle w kość. Nadal mamy problemy ze spaniem (jet lag) a pobudkę mamy zaplanowaną o 03:15 i o
4:00 musimy wyjechać na lotnisko. Trzeba więc było się położyć wcześniej spać. Pierwszej
nocy w Bangkoku bardzo nas denerwował hałas generowany przez klimatyzację (ale
bez klimy nie dało się spać więc trzeba było to ścierpieć). Następna noc nie
zapowiadała się niezwykle. Męczyliśmy się próbując zasnąć a jak już się nam to
udało to obudził nas dziwny hałas. Coś jakby krzyki. Wyłączyłem klimatyzację żeby lepiej słyszeć - i co słyszę? Jakiś drwal "piłuje" miejscowe
"drzewko" a drzewko jęczy jak dożynane prosię. Z początku bardzo to
bylo zabawne ale po pewnym czasie zaczęliśmy błogosławić hałas wydobywający się klimatyzacji.
Drwalowi z sąsiedniego pokoju w końcu brakło viagry albo innego wspomagacza i
wreszcie zapadła cisza... i trzeba bylo wstawać. Wykwaterowaliśmy sie z hotelu.
Żadnych problemów z płaceniem – wydruk komputerowy potwierdzenia rezerwacji
sawadee w zupełności wystarczył.
Zamówiona wieczorem w recepcji
taksowka już czeka (500THB). Dojeżdżamy na lotnisko, odprawiamy bagaże,
pakujemy się do samolotu linii AirAsia (ach te stewardesy :-) i po godzinie lotu
jesteśmy w stolicy Kambodży.
Na lotnisku szybka kontrola
paszportów (mamy wizy – tu się sprzydały bo kolejka po wizy była spora),
przykładamy oko do małej kamerki USB podłączonej do komputera i już jesteśmy w Phnom Penh. Przy wyjściu z lotniska dostajemy darmowe mapki Phnom Penh i Siem
Reap. Mapki na okładce zawierają napis że w Kambodży "uprawianie seksu z
nieletnimi jest przestępstwem i jeśli jesteśmy tego świadkami to mamy
poinformować o tym policję". Kambodża jest popularnym celem wyjazdów
turystów-pedofilów.
Bierzemy taksowkę z lotniska
(7$), na lotnisku (podobnie jak w Bangkoku) stoją tlumacze którzy czytają adresy z kartek podawanych
przez turystów i tlumaczą na khmerski kierowcom. Znajomość angielskiego jest
bardzo rzadka. Przejeżdżamy taksowką przez Phnom Penh do biura linii autobusowej
Mekong Express. Widoki po drodze lekko przygnębiajace. Brud i bieda.
Tysiące skuterow. Każdy skuter wypakowany pasażerami lub towarem - w stopniu
niemożliwym do ogarnięcia.
Bilety na godzinę 12:30 kupujemy ostatnie
(dobrze ze mieliśmy w Polsce zalatwione wizy bo jakby nam przyszło czekać na
wize na lotnisku to byśmy biletow nie dostali). Kolejny autobus o 14 a potem to
już chyba ostatni o 18. Moja żona znowu ma klątwę Pol-Pota. Szukamy
knajpy gdzie można przesiedzieć w cieniu do odjazdu autobusu (4h czekania) - knajpa szybko się
znalazła. Stolik na tarasie, menu po angielsku, żadnych cen. Nikt nie mowi po
angielsku. Bardzo mi się tutaj podoba ;-) Pokazuje się kelnerowi pozycję w menu palcem a
kelner zapisuje sobie numerek i biegnie do kuchni. Bardzo brudna jest podłoga. Przynoszą mi szklankę na Cole - zauważyli że jest brudna
więc ją wymieniają. Zamawiam makaron z kurczakiem. Makaron jest zasmażany z
jajkiem, do tego paski gotowanej kury, jakieś trudne do zidentyfikowania warzywa w kolorze zielonym, miseczka z papryką chilli i szklanka wypełniona wrzątkiem do której kelner wrzucił widelec i
łyżkę (jako dowód na to, że wyparzają sztućce). Po
obiedzie zażywam profilaktycznie nifuroksazyd w tabletce, płacę za obiad (danie + cola = 4$) - i walimy na autobus. Trasę miedzy Phnom Penh a
Siem Reap pokonujemy autobusem firmy Mekong Express (10$) - stewardesy w autobusie dają nam na drogę
wilgotną chusteczkę, butelkę wody mineralnej i pudełko z ciastkami. W czasie jazdy pilotka
po khmersku i angielsku opisuje mijane atrakcje. Język khmerski jest zupelnie
inny od tajskiego. Tajski jest bardzo melodyjny, miekki. Khmerski brzmi przy
tajskim jak wystrzaly z kałasznikowa. Pani wali seriami. Po drodze widać
wyschnięte pola ryżowe (jest pora sucha) i domki na palach. Najbardziej
szokująco wygladają lokalne autobusy (busiki) które są wypełnione po brzegi
ludźmi - dodatkowy tłum siedzi na dachu między bagażami.
Wieczorem docieramy do Siem Reap.
Dworzec autobusowy to za dużo powiedziane. Ogrodzony, gliniany plac wypełniony
gruzowiskiem i zarosnięty trawą. Zaczepiają nas kierowcy tuk-tukow
(kambodżańskie tuk-tuki sa inne niż tajskie - to zwykły motocykl z przyczepioną
do siedzenia przyczepą dla pasazerów). Wybieramy jednego kierowcę, który, jak nam się wydaje, mowi trochę po angielsku i za 1$ wiezie nas do hotelu. Siem Reap wygląda dużo
lepiej niż stolica Kambodży Phnom Penh. Domy są bardziej zadbane, jest dużo czyściej. Dużo wysokiej
klasy hoteli i niezłych sklepów.
Dojeżdżamy do naszego hotelu.
Umawiamy się z kierowcą, że przez kolejne trzy dni będzie nas woził po swiątyniach, ustalamy cene na
45$ za 3 dni i idziemy do hotelu. Hotel nasz (City River Hotel)
okazuje się być dość przyzwoity - o co najmniej klasę lepszy od tego z
Bangkoku. Portier otwiera drzwi, wnoszą nam bagaże do pokoju. Nasz pokój jest dość duży, miły dla oka, odbiornik tv z ponad 60 kanalami, minibarek i mały balkon. Jemy kolację w
hotelowej restauracji (ryż, kurczak, sos słodko-kwaśny, cola - razem 3$ za
osobę). A po kolacji padamy ze zmęczenia i po raz pierwszy zasypiamy bez żadnych problemów - chyba właśnie zakończył się nasz Jet Lag.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz