piątek, 8 listopada 2013

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 5


Rano kierowca czeka na nas przed hotelem. Jedziemy parę kilometrów do kasy (Jak koszmarnie zmino jest o 6 rano!). Kupujemy 3-dniowe bilety wstępu do kompleksu świątyń (potrzebne zdjęcie - bilet na 3 dni 40$ -  dane z 2007 r - obecnie zdjęcia wykonują w kasie lub skanują z paszportu i bezpośrednio drukują na bilecie). Bilety są ze zdjeciem i zafoliowane. Przy wejściu do każdej swiątyni sprawdzają każdego turystę. Świątynie robią na nas spore wrażenie. Są bardzo fotogeniczne. Ta Prohm to światynia porośnięta dżunglą – miejsce akcji jednego z filmów pt. Tomb Raider. Cześć drzew urosła wewnatrz murów rozsadzając je korzeniami. Godzina na zwiedzanie to stanowczo za mało.

Cieżko zrobić zdjecie bez kogoś w tle. Wszędzie dookoła hordy japończyków/koreańczyków w zorganizowanych grupach. Idą przed siebie na ślepo jak stado lemingów potykając się o wszystkie wystające korzenie. Szybko dostaliśmy na nich alergię. Czasem żeby odreagować przedrzeźniamy ich pozujac sobie nawzajem do zdjeć z wyciągniętymi do przodu rękami i palcami obu rak ustawionymi w literę V. Wszyscy japończycy na ten widok radośnie szczerzą zęby i unoszą nam kciuki do góry.
Kupujemy od khmerskich muzyków-weteranów wojennych grających przed światynią - płytę CD z ich muzyką - będzie użyta do podkładu w filmie (10$). W każdej świątyni masa miejscowych dzieci które próbują sprzedawać pamiątki. Wszystko kosztuje 1$. Kupujemy kartki pocztowe, chusty, koszulki bawełniane, kokosy, napoje.

Najwieksza światynia to Angkor Wat. Tłumy ludzi w środku i dookoła. Bardzo malownicza światynia, wybudowana z ogromnym rozmachem. Świątynie egipskie wygladaja przy niej jak szopy na siano (no ale za to są duuuużo starsze). W niektorych miejscach zachowały się jeszcze reliefy przedstawiające piekło i niebo, przeciąganie węża przez morze mleka. Wdrapujemy się na szczyt swiątyni (bardzo strome schody!) - zejście z powrotem jest dużo trudniejsze dlatego zamontowali poręcz przy jednych schodach (tylko dla schodzących z góry).

Podstawową rozrywką wszystkich turystów w swiątyniach jest „polowanie na mnicha”. Jak tylko jakiś się pojawi w okolicy w swoim malowniczym pomarańczowym ubraniu to tłum leci za nim z aparatami i pstryka fotki. Mnisi starają się ukrywać i uciekać. Istny cyrk. Wieczorem kupujemy miejscową karte prepaid do telefonu (7$ - pusta – bez żadnych jednostek do wykorzystania) i doładowujemy telefon za 20$. Dzwonimy do Polski - 4 minuty za 1$ - tanio jak barszcz :-)
Na kolację wiezie nas nasz kierowca tuk-tukiem - kolacja jest w knajpie ze szwedzkim stołem a po kolacji ma się odbyć pokaz tańca khmerow. Cena 12$ (o 2$ drozej niż w hotelu ale kierowca z tego ma prowizję więc robimy mu przysługę). Pokaz tańca malowniczy. Drzeweczka latają po scenie i wyłamują sobie stawy w nadgarstkach :) Po pokazie, każdy  kto chce to może sobie walnąć fotke na scenie z tancerkami. Ja chcę! :-) Na scenie robi się tłoczno od białasów ustawiających się obok tancerek. Tancerki stoją nieruchomo - nie trudno się domyślić co myślą o tych idiotach (czyli o mnie też :) robiących sobie z nimi zdjęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz