Kolejny dzień zaczynamy od pobódki o 5:00 rano i
wyjazdu do Angkor Wat na wschód słońca. Jest bardzo zimno, dobrze, że do Angkor nie jest daleko i po krótkiej jeździe docieramy na miejsce. Ruszamy po ciemku w kierunku świątyni. Dookoła tłumy turystów (warto zabrać latarkę!). Zapomnieliśmy latarki więc świecę pod nogi telefonem komórkowym. Ustawiamy się przed światynią na schodach lewej biblioteki (to taka mała budowla obok stawu z liliami), instaluję
statyw i sprawdzam GPS'em czy aby po dobrej stronie świątyni stoimy. W tym
czasie dookoła biegają tubylcy namawiając nas na kawę lub herbatę. Wschód
slońca jest nieszczególnie ciekawy - słońce wstało sporo z boku osi swiątyni więc
wyszło zza palm. Zwinęliśmy majdan i ruszyliśmy w dalszą drogę - do Banteay Srey.
Świątynia ta posiada bardzo dobrze zachowane reliefy i pomimo dużego oddalenia
od głównego kompleksu świątyń warta jest odwiedzenia.
Przez cały dzień łazimy po kolejnych świątyniach (położonych wzdłuż drogi o nazwie "Big Circuit"), jedne są mniejsze a inne ogromne.
Wieczorem wychodzimy na szczyt wzgórza na którym znajduje się swiątynia Phnom
Bakheng, którą polecają w przewodnikach jako miejsce podziwiania zachodu słonca
zamiast w obleganym Angkor Wat. Na szczycie swiątyni przekonujemy się ze nasz
przewodnik jest bardzo popularny w Japonii. Hordy japońskich lemingów biegają
po szczycie w wielkich czapkach z daszkiem i w maseczkach na twarzach, szukając
miejsca na postawienie statywów fotograficznych. Mieliśmy dość niezłą pozycję do robienia zdjęć ale stado japonek wlazło, ryzykujac wypadek, na krawędź świątyni
między nas a słońce. W tym momencie szlag mnie trafił i nieczekając na zachód słońca zeszliśmy ze szczytu świątyni. Zreszta zachód
słońca wyglądał beznadziejnie więc wiele nie straciliśmy. Wracamy do hotelu,
i standardowo już: kolacja, internet i do spania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz