wtorek, 4 lutego 2014

Plan podróży - Tajlandia/Malezja/Kambodża - Druga wyprawa

Plan naszej drugiej podróży, który sporządziliśmy przed wyjazdem. Ceny i czasy mogą być już nieaktualne - polecam przed wyjazdem zapoznać się z najnowszym rozkładem jazdy pociągów oraz sprawdzić czasy otwarcia atrakcji i ceny w przewodniku Lonely Planet z którego my korzystaliśmy planując naszą wyprawę.

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - Plan podróży

Plan naszej pierwszej podróży, który sporządziliśmy przed wyjazdem - w większości pokrywa się z relacją - udało nam się go prawie całego zrealizować. Ceny i czasy mogą być już nieaktualne - polecam przed wyjazdem zapoznać się z najnowszym rozkładem jazdy pociągów oraz sprawdzić czasy otwarcia atrakcji i ceny w przewodniku Lonely Planet z którego my korzystaliśmy planując naszą wyprawę.

23.1 Kraków:
08:05 wylot z Krakowa
10:25 przylot do Paryża (terminal 1)
10:30 przejazd z terminala 1 do terminala 2A
13:05 wylot z Paryża (terminal 2A)

24.1
07:40 przylot do Hong Kongu
09:05 wylot do Bangkoku
Bangkok:
10:50 przylot do Bangkoku
11:00-12:00 przejazd taksówką (do 500THB) do Diamond City Hotel (594/23 Soi Payanark, Rama VI
Road, Bangkok 10400), zakwaterowanie
(przygotować monety w celu zapłaty za BTS i metro!)
13:00-14:30 Wsiadamy ok. 13:00 do Sky Train (BTS) na stacji National Stadium (W1) i jedziemy w
kierunku Central Station (Siam) do Silom (Sala Daeng) (S2) - cena 20THB, przesiadamy się na metro i
jedziemy w kierunku Hualamphong do końca (cena 14THB) – wysiadamy w Hualamphong i na
piechotę dochodzimy do Wat Traimit (około 500m) – cena 20THB (09:00-17:00) – 1h
14:30-15:30 Spacer po China Town, obiad – ok. 1h
15:30-17:00 przejazd tuk-tukiem do Wat Saket (The Golden Mount) 10THB (08:00-17:00) – 1h
17:00-17:30 Zejście do przystani Tha Phan Fah i rejs Khlong Taxi do Tha Ratchathewi (koło Asia
Hotel)
17:30-20:00 Czas wolny
20:00 Kolacja, nocleg

25.1 Bangkok:
06:30-07:00 śniadanie
07:00-08:00 wsiadamy ok. 07:00 rano do Sky Train (BTS) na stacji National Stadium (W1) i jedziemy
w kierunku Central Station (Siam) do Saphan Taksin (S6) (cena 30THB), przejście do nabrzeża Tha
Sathon (aka Sathorn) (Central Pier CEN), wsiadamy w łódź bez flagi (Daily Standard Express Boat)
płynącą w kierunku Nonthaburi (co 20 minut od 06:00-18:40) i wysiadamy w Tha Tien (N8) – cena
11THB
08:00-10:00 Wat Pho 20THB (08:00-17:00) – River Express Tha Tien (N8) – 2h
10:00-13:30 Wat Phra Kaew (Szmaragdowy Budda) & Grand Palace – wstęp 200THB
13:30-16:00 Park Dusit (bilet z Grand Palace) (09:30-16:00) i Pałac Vimanmek, taksówką (50-80THB)
16:00-17:00 Wat Arun wstęp 20THB (09:00-17:00) – dojazd taksówką (50-80THB) i prom z Tha Tien
(N8) – 1,30h
17:00-18:00 Powrót do hotelu promem do Tha Tien, łodzią do Sathorn (Central Pier CEN) – cena
11THB, przejście do Sky Train Saphan Taksin (S6) i przejazd do National Stadium (W1) – cena 30THB
18:00-20:00 czas wolny
20:00 Kolacja, nocleg

26.1 Bangkok:
03:30 wykwaterowanie, przejazd taksówką na lotnisko
07:00 wylot do Phnom Penh w Kambodży (opłata wylotowa 500THB)
08:10 przylot do Phnom Penh,
08:30-09:00 przejazd z lotniska do biura Mekong Express (#87 Eoz, St. Sisowath Quay, Phnom Penh,
Cambodia, Tel: (855) 23 427 519)
12:30 wyjazd z Phnom Penh autobusem Mekong Express do Siem Reap (#87 Eoz, St. Sisowath Quay,
Phnom Penh, Cambodia, Tel: (855) 23 427 519)
(opcjonalnie 12:00 linia Capitol (#14 Street 182, Phnom Penh 12258 Cambodia,
Tel: (855) 23 217627, 724-104))
18:30 przyjazd do Siem Reap, zakwaterowanie w City River Hotel (P.O. Box 93171 City River Hotel,
Siem Reap, Cambodia, Tel. +855 63 763 000)
20:00 kolacja, nocleg

27.01 Siem Reap:
South Gate of Angkor Thom
Central Angkor Thom (Bayon min 45min, Baphuon min 15min, Phimeanakas min 15min, Terrace of the
Elephantsmin15min, Terrace of the Leper King min 15min)
Ta Prohm 1h
Banteay Kdei (opcjonalnie ale niespecjalnie)
Srah Srang (ładny widok na wodę) 15 min
Pre Rup 30 min.
Lunch
Angkor Wat 2 h lu dłużej (do zachodu Słońca)
lub jak będzie czas Prasat Kravan
Phnom Bakheng na zachód słońca
Kolacja i tradycyjny taniec khmerski wieczorem

28.01 Siem Reap:
05.00 - Wschód słońca w Angkor Wat
Banteay Srey dojazd 1,5h w dwie strony a zwiedzanie ok 1h
Banteay Samre (opcjonalnie) ok. 30 min
East Mebon 45 min
Lunch i Old Market/kupowanie pamiątek w Siem Reap
Ta Som 30 min
Neak Pean 30 min
Preah Khan 1 h
Thommanon 30 min
Ta Keo 30 min

29.1 Siem Reap:
06:00 śniadanie
06:30 wyjazd do Roluos Group (Bakong, Preah Ko, Lolei)
07:00-09:00 zwiedzanie
09:00-09:30 przejazd do hotelu
11:00 wykwaterowanie
12:30 wyjazd z Siem Reap autobusem Mekong Express do Phnom Penh (# 14A, St.Siwatha, Phum
Mondul 1, Khum Svay Dangko, Siem Reap, Cambodia, Tel/Fax : (855-63) 963 662 Mobile: (855-12)
315 858)
18:30 przyjazd do Phnom Penh, zakwaterowanie w Riverside Hotel Phnom Penh (1 Sisowath Quay,
Corner of Street 94, Phnom Penh, Cambodia, Tel. +855 23 723 318), nocleg

30.1 Phnom Penh: zwiedzanie, nocleg
06:00 śniadanie
06:45-07:15 spacer w kierunku Royal Palace
07:15-07:30 trening Tai Chi
07:30-09:30 zwiedzanie Royal Palace i Silver pagoda (07:30-11:00 & 14:30-17:00) (3USD)
09:30-10:00 zwiedzanie Wat Ounalom (06:00-18:00) (bezpłatnie)
10:00-10:15 spacer w kierunku Independence Monument
10:15-10:45 spacer w kierunku targu Psar Thmei
10:45-11:15 zwiedzanie targu
11:15-11:30 spacer w kierunku Wat Phnom
11:30-12:30 zwiedzanie Wat Phnom (1USD)
12:30-13:00 Lunch
13:30-15:00 czas wolny
15:00-15:30 spacer na przystań (tourist boat deck)
15:30-17:30 rejs statkiem Mekong Queen
17:30-18:30 spacer brzegiem rzeki
18:30 powrót do hotelu

31.1 Phnom Penh:
06:00 wykwaterowanie z hotelu i przejazd na lotnisko
08:40 wylot do Bangkoku (opłata wylotowa 25USD)
09:50 przylot do Bangkoku,
12:50 wylot z BKK do Chiang Mai (opłata wylotowa 50-200THB)
14:00 przylot do Chiang Mai,
14:00-14:30 przejazd do Lanna Palace 2004 Hotel (184 Chang Klan Road, Chiang Mai 50100),
zakwaterowanie
UWAGA! Koniecznie musimy kupić dobrą mapę i rozejrzeć się wśród biur na Tha Pae Road za
jakimś kierowcą na cały dzień zwiedzania i zabukować trekking.
Jeśli jest jeszcze wcześnie możemy rozpocząć zwiedzanie tych świątyń w okolicach bramy Tha Pae.
Może uda się znaleźć Wat Pa On.
18:30 spacer na nocny bazar (Night Market)
21:00 nocleg

01.02 Chiang Mai: trekking, nocleg

02.02 Chiang Mai,
06:00-06:30 śniadanie
06:30-07:00 przejazd do świątyni Wat Phra That Doi Suthep (zabrać prowiant)
07:00-08:00 zwiedzanie świątyni Wat Phra That Doi Suthep – wstęp 20THB
08:00-09:00 (opcjonalnie jeśli otwarte) przejście w górę 4km do ogrodów pałacowych
Phra Tamnak Phu Phing - wstęp bezpłatny (08:30-12:30 i 13:00-16:00 Sob,Nie,święta) 2.5km
poniżej parkingu dla zwiedzających Wat Doi Suthep jest wejście na teren wodospadu Monthatharn
(200THB).
Powrót do Chiang Mai i po drodze zwiedzamy wodospad Huai Kaeo,
Chiang Mai Zoo,
Świątynię Wat Chet Yot (otwarta do 16.00)– do rozważenia pozostaje zwiedzanie Muzeum
Narodowego i Instytutu Badań nad Życiem Plemion Górskich, nocleg

03.02 Chiang Mai:
07:00-07:30 śniadanie
07:30 wykwaterowanie z hotelu, zostawić bagaże w przechowalni w hotelu
08.00 rozpoczyna się festiwal kwiatów uczestniczymy w nim póki jest to interesujące, a następnie
rozpoczynamy zwiedzanie
I tak kolejno zwiedzamy: bramę Tha Pae, Wat Chian Man, Wat Chedi Luang, Wat Pan Tao, Wat Pra
Sing, Wat Suan Dok
18:30-19:30 zakupy (nocny bazar?)
19:30-20:00 kolacja
20:00-20:30 przejście do hotelu, odbiór bagażu z przechowalni
20:30-20:50 przejazd na stację kolejową
21:50 wyjazd pociągiem (2 kl RAP) do Phitsanulok

04.02 Phitsanulok:
05:24 przyjazd do Phitsanulok
05:30-06:00 spacer z dworca kolejowego do świątyni Wat Phra Si Ratana Mahathat (aka Wat Yai)
06:00-07:00 zwiedzanie świątyni Wat Phra Si Ratana Mahathat (opcjonalnie zwiedzanie pozostałych 2
świątyń w okolicy)
07:00-07:20 przejazd taksówką lub tuk-tukiem na dworzec Baw Khaw Saw (government bus station)
07:30-08:30 (około) przejazd autobusem do New Sukhothai (non AC - 19THB, A2 – 27THB)
08:30-08:40 przejazd tuk-tukiem (lub na piechotę) z Government Bus Station do przystanku autobusów
do Sukhothai Historical Park odl. 1km
(opcjonalnie można złapać Sawngthaew za 6THB od osoby lub wynająć cały za 30THB – ale czasem
próbują naciągać na 60THB)
09:00-09:30 przejazd Sawngthaew do Sukhothai Historical Park (10THB)
09:30-15:00 zwiedzanie Sukhothai Historical Park (06:00-18:00) – bilet na cały kompleks 150THB,
wypożyczenie motoru (w restauracji M.V.) do jazdy po parku – 150THB lub wypożyczenie roweru
20THB za dzień (w sklepach na zewnątrz parku na rogu, blisko wejścia do parku)
15:00-15:30 przejazd Sawngthaew do New Sukhothai (10THB)
15:30-15:40 przejazd tuk-tukiem (lub na piechotę) do Government Bus Station odl. 1km
16:00-17:00 przejazd autobusem do Phitsanulok (non AC - 19THB, A2 – 27THB)
17:00-17:30 przejazd tuk-tukiem, taksówką lub saamlaw (20-30THB/os) do Amarin
Nakorn Hotel (3/1 Chaophraya Road, Phitsanulok), zakwaterowanie
18:00-20:00 czas wolny, kolacja, nocleg

05.02 Phitsanulok:
04:30 pobudka, wykwaterowanie, przejście na piechotę do stacji kolejowej (100m)
05:24 wyjazd pociągiem do Ayutthaya (2kl RAP),
09:58 przyjazd do Ayutthaya, zostawić bagaż w przechowalni (05:00-22:00 – cena 5THB)
10:00-10:10 przejazd tuk-tuk’iem do Wat Phra Si Sanphet,
10:10-11:00 zwiedzanie Wat Phra Si Sanphet
11:00-11:30 spacer w kierunku Wat Ratburana i Wat Phra Mahathat (lub przejazd tuk-tuk’iem ok. 2km)
11:30-12:30 zwiedzanie Wat Ratburana
12:30-13:30 zwiedzanie Wat Phra Mahathat
13:30-14:30 lunch
14:30 przejazd tuk-tukiem na dworzec kolejowy, odbiór bagażu z przechowalni
14:50 Przejazd tuk-tukiem do Chao Phrom Market (dworzec autobusowy)
15:00-16:40 Przejazd do Suphanburi (non A/C – 40THB – co 30 minut, ostatni o 17:00), (UWAGA! Spytaj konduktora, gdzie się przesiąść, żeby złapać autobus do Kanchanaburi - nie jedź autobusem do końca bo będziesz musiał wracać piechotą do przystanku przesiadkowego.) przesiadka na autobus #411 do Kanchanaburi i następnie przejazd do Kanchanaburi, (lub od razu przejazd do Kanchanaburi), zakwaterowanie, nocleg

06.02 Kanchanaburi:
06:00 śniadanie
06:30-06:40 przejście (lub przejazd) na dworzec autobusowy
06:40-08:40 przejazd autobusem #8203 do Sai Yok Yai waterfall (104km – cena Non a/c 40 THB, co
30 minut 06:00-18:30)
08:40-09:30 przejście piechotą do Visitors Center w Parku (opłata za wstęp 800THB)
09:30-10:00 podejście pod wodospad Nam Tok Sai Yok Noi
10:00-11:00 kąpiel pod wodospadem
11:00-12:30 wyjście z parku narodowego w kierunku drogi
12:30-13:30 przejazd autobusem #8203 (kierunek Kanchanaburi) – do Tiger Temple (Watpa Luangta
Bua Yannasumpanno) (20THB)
13:30-14:00 Przejście piechotą w kierunku świątyni
14:00-16:00 Tiger Temple (głaskanie koteczków ☺) – wstęp 200THB
16:00-16:30 wyjście ze świątyni i przejście w kierunku drogi
16:30-17:30 przejazd autobustem #8203 do Kanchanaburi (20THB)
17:30-18:30 czas wolny
18:30-20:30 przejazd autobusem do Bangkoku (A1 – 79THB, A2 – 62THB – ostatnie autobusy
odjeżdżają około 18:30!)
20:30-21:00 przejazd taksówką z dworca autobusowego (Southern Bus Terminal – Sai Tai Mai) na
dworzec kolejowy Hualamphong
22:50 wyjazd pociągiem do Surat Thani (g. 22:50 kl.2 EXP – przyjazd 08:01)

07.02 Rano: przyjazd do Surat Thani, przesiadka na: albo autobus do Krabi albo autobus do i prom do Koh
Samui lub Koh PhangNgan, zakwaterowanie, plaża, nocleg

08.02 plaża, nocleg

09.02 plaża, nocleg

10.02 plaża, nocleg

11.02 plaża, nocleg

12.02 Koh Samui/Koh PhangNgan:
Przejazd promem i autobusem do Surat Thani
10:40 wyjazd pociągiem do Bangkoku (z Surat Thani poc 10:40 2kl EXP – przyjazd do BKK o 19:35)
Wieczorem: przyjazd do Bangkoku, nocleg

13.02 Bangkok:
Zwiedzanie
15:30 przejazd na lotnisko taksówką (300THB)
19:00 wylot do Hong Kong’u (opłata wylotowa 500THB)
22:45 przylot do Hong Kong’u
23:45 wylot z Hong Kong’u do Paryża

14.02 05:55 przylot do Paryża (terminal 2A)
06:00-06:30 przejazd do terminala 1
11:25 wylot z Paryża do Krakowa (terminal 1)
13:25 przylot do Krakowa

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 22 - Bangkok


Wstajemy o 5 rano po nieprzespanej nocy, pogryzieni (nie mam pojecia przez co - i wolę nie wiedzieć). Pracownik kolei składa nasze łóżka i zabiera pościel. Po pociągu biegają kelnerzy z kawą i śniadaniami (odpłatnie). Przed 6 rano jesteśmy w Bangkoku.
Zostawiamy bagaż w przechowalni (110THB!) i idziemy na piechotę w kierunku Dusit. O 8:00 jesteśmy przed wejściem do ZOO w Dusit. Płacimy za wstęp (200THB) i zwiedzamy przez kilka godzin. Bardzo małe zoo ale dość sympatycznie urządzone. Mają w nim kilka ciekawych zwierzaków jak pandy czerwone oraz biale tygrysy.
O 14:00 bierzmy tuk-tuka (80THB) i jedziemy na dworzec kolejowy, stamtąd idziemy do chińskiej dzielnicy kupić rambutany (25THB) i mangostany (70THB). Przy okazji kupujemy puszkę z durianem (60THB) - będziemy testować po powrocie. Wracamy na dworzec, odbieramy bagaż z przechowalni, bierzemy taksówkę i jedziemy na lotnisko (to nasz drugi raz w Tajlandii że jedziemy taksówką według wskazań taksometru - pierwszy raz z lotniska a drugi na lotnisko, poza tymi razami nikt nigdy nie chciał włączyć taksometru i ceny zawsze były umowne). Za taksowkę placimy 200THB - dorzucam kierowcy jeszcze 100THB i jest zaskoczony i szczęśliwy. Na lotnisku odprawiamy bagaż, wymieniamy bahty na euro, przechodzimy kontrolę paszportow (brak opłaty wylotowej – właśnie w trakcie naszego pobytu ją zlikwidowali) i wsiadamy do samolotu linii Cathay Pacific lecącego z Bangkoku do Hong Kongu. Przesiadka na samolot do Paryża (CDG) i w Paryżu cyrk z szukaniem stanowiska LOTu (żeby dostać karty pokładowe) – mała podpowiedź – podobno karty pokładowe LOTu można dostać w strefie tranzytowej na stanowisku American Airlines (ale nikogo tam nie było więc musiałem szukać gdzieś indziej) – druga możliwość to przejść odprawę i wyjść na halę odlotów – znaleźć stanowisko LOTu (a jak tam nikogo nie będzie to Lufthanse) i tam odprawić się bez bagaży (ja tak zrobiłem).
W końcu mamy karty pokładowe, wsiadamy do Embraera i lecimy do Polski. Tak kończy się nasza trzytygodniowa podróż.

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 21 - W drodze do Bangkoku


Wstajemy, jemy śniadanie, pakujemy się. Wpadamy na plażę na ostatnią kąpiel. Po kąpieli funduję sobie mały masaż całego ciała z olejkiem (250THB/1h) - po masażu wykwaterowujemy się i jedziemy do Nathon. Odbieramy z biura podróży bilet kolejowy i wsiadamy do autobusu a nastepnie na prom do Don Sak.
O 17:30 jesteśmy na stacji kolejowej w Surat Thani. Ruszam na miasto w poszukiwaniu czegoś na obiad (stragany z zarciem na ulicy wykluczam) - niczego sensownego w pobliżu stacji nie znajduję więc wpadam do sklepu spozywczego familymart i kupuję w nim 2 kawałki pizzy, hamburgera i puszke pepsi (85THB). Sprzedawczyni wrzuca mi jedzenie do piekarnika i za chwilę jedzenie jest gotowe do spożycia. Jemy na dworcu popijając pepsi z puszki przez plastikową rurkę (rurki dają tutaj do każdego napoju wraz z obowiazkową reklamowką foliową - stąd tyle smieci na ulicach). Pociąg ma odjechać 18:22 ale jest spóźniony 30 minut. Kilka razy policjanci (cholera zreszta wie czy to policjanci czy SOKisci - w mundurach w każdym bądź razie) sprawdzają nam bilety na peronie i pokazują w ktorym miejscu zatrzyma się nasz wagon. W końcu pociąg przyjeżdża i mamy możliwość zakosztować kolejnego doświadczenia w Tajlandii - podróż wagonem sypialnym 2 klasy (z wentylatorem - pierwsza klasa ma klimę). No musze powiedzieć że jest to ekstremalne przeżycie. Wagon jest bez przedziałów - przez środek biegnie przejście a po obu jego stronach są siedzenia ustawione na przeciwko siebie. Jak chce się iść spać to dolne siedzenia składa się tworząc z nich łóżko a górne łóżko opuszcza się z sufitu. Nieźle ktoś kombinował. Łóżka na dole są droższe ze względu na dodatkową klimatyzację w postaci otwartego okna. Nad górnym łóżkiem rozstawione są wentylatory. Biegam jak ostatni debil z kamerą po pociągu :) Strasznie mnie to bawi – moją kobietę mniej - tak prawdę mówiąc to ona jest załamana. No ale to tylko jedna noc a jutro już wracamy do domu więc jakoś to wytrzymamy. Kładziemy się spać, gorąco jak cholera, pociąg szarpie i podskakuje na każdej krzywej szynie.

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 20 - Koh Samui


Po śniadaniu odbieramy z recepcji nasz skuter (Yamaha) i jedziemy wykombinować gdzieś mapkę wyspy (poprzednia została w starym motorze). Tankujemy motor do pełna (110THB czyli 25THB za litr etyliny 91) i zasuwamy do miasta. Wpadamy do paru biur podróży ale map nie posiadają. Jedziemy więc do naszego "ulubionego" portu promowego - tam darmowe mapki stały na regałach. Przy okazji śmigniemy motorkiem przed chciwymi taksówkarzami - a niech wiedzą że sobie potrafimy bez nich poradzić (byle nie byli zbyt pamiętliwi bo jutro jakoś z hotelu do miasta z walizkami musimy dojechac).
Wpadamy do portu, zgarniamy mapkę i jedziemy do wodospadu Namuang 1 (sa dwa). Parkujemy motor (10THB) i lecimy pod wodospad (za darmo :) Wodospad jest zaraz koło parkingu, nikt się pod nim nie kąpie (my też nie próbujemy) - dzwoni mi telefon - a to mój szwagierek dzwoni przez VoIP. U niego jest teraz 4 rano - musi cierpieć na bezsenność albo się kawy za duzo opił :)
To pierwszy do mnie telefon od 3 tygodni. Już zapomniałem jak się odbiera :)
Wodospad zaliczony, jedziemy szukać drugiej sztuki. Z drugą jest trudniej bo tam zwykle biura organizują wycieczki na słoniach. Niemniej dla chcącego nic trudnego... Parkujemy motor na parkingu przed farmą krokodyli (za darmo) i lecimy w dżunglę. Kiedyś szlak musiał być wyznaczony wzdłuż rzeki - teraz prowadzi od budki z napojami do budki z napojami.  Co kilka metrów szopa a w niej siedzi sprzedawca/czyni i wola "Hej, mister! Do you like to drink something?" Zdaje się że wszyscy uczą się tylko tego jednego zdania w szkołach marketingu. Po kilku minutach docieramy pod wodospad. Bardzo przyzwoity i dość wysoki. Nie bardzo można się pod nim kąpać (mało miejsca) ale zamoczyć się da (zimna woda!). W drodze powrotnej kupujemy w jednej z szop cole (20THB)(pepsi nie mieli L) i kokosa (30THB). Kokos jest ciepły ale bardzo słodki. Zaczyna lekko kropić deszczem, jedziemy na plażę Chaweng (duże fale). Po drodze zaliczamy punkt widokowy na cyplu między plaża Lamai a Chaweng. Skaliste urwisko i błękitne morze. Przy okazji dopada nas jakis miejscowy prosząć o wypełnienie ankiety na temat naszego pobytu w Tajlandii i na Koh Samui. Wypełniamy i jedziemy na Chaweng. Żona w koszuli z długimi rękawami i kapeluszu siedzi w wodzie pozwalając się tarmosić przez fale (przypominam - wczoraj spiekliśmy się trochę na słońcu - profilaktyka jest więc konieczna). Ja siedzę w cieniu i pozwalam miejscowym laskom podziwiać się (ale jakoś żadnej w okolicy nie widać, dookoła leża tylko tłuste niemki w stroju topless). Po kąpieli jedziemy na poszukiwanie jedzenia. Zaczyna lekko padać deszcz. Znajdujemy na Chaweng restaurację Pizza Hut - ze szczęścia prawie płaczemy. Zamawiamy średnia pizze super supreme z ekstra serem i pepsi do picia (z dolewką!)(420THB). Przynoszą pizzę, zaczynamy jeść i coś się nie zgadza smakowo. Sprawdzamy menu i okazuje się że ta pizza ma jako dodatek jeszcze ananasa (tu wszystko jest z ananasem albo kokosem). Ale da sie zjeść. Po obiedzie jedziemy na inną plazę (koło wioski muzułmańskiej) gdzie układam swój tyłek w płytkiej i bardzo ciepłej wodzie. Jak już na tyłku dostaję zmarszczek od wody to zwijamy się i jedziemy poszukać dobrego miejsca na fotografowanie zachodu słonca. Robimy trochę zdjęć i wracamy już po ciemku w kierunku hotelu. Po drodze wpadamy na kolacje do restauracji (zupa kokosowa z kurczakiem, krewetki z czosnkiem i zielonym pieprzem, 3xpepsi)(285THB). Zupy nie polecam - krewetki da się zjeść choć potrawa raczej egzotyczna w smaku. Po kolacji wpadamy jeszcze do kafajki internetowej (1THB za minutę) potem do sklepu 7eleven i kupujemy puszki tajskiej pepsi dla szwagierka do spróbowania (14THB za sztukę). Wracamy do hotelu i padamy na pyski.

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 19 - Koh Phangan i Koh Ma


Rano śniadanie i o 8:00 wsiadamy do samochodu który z pod naszego hotelu wiezie nas do przystani Grand Sea na rejs do Koh Phangan. Rejs trwa 1/2h i jest nieszczegolnie sympatyczny. Łódź jest bardzo szybka, ma 3 silniki i pruje po falach z predkaścią ponad 52km/h. Łódź co chwilę wyskakuje ponad wodę a po chwili spadając w nią udeża z wielkim hukiem. Wszyscy w łodzi podskakują i zastanawiają się jak duże uderzenie ta łódź jest w stanie
wytrzymać. Łódź wytrzymuje i wysiadamy w końcu na Koh Phangan. Czeka tam na nas taksówka która zabiera nas na północną część wyspy przy wyspie Koh Ma. Wysiadamy i na piechotę brodząc po pas w morzu przechodzimy miedzy wyspami. Jesteśmy na Koh Ma. Na końcu cypla rozkładamy ręczniki i podziwiamy miejscową faunę i florę podmorską (obie bardzo ladne). O 14:00 wracamy na Koh Phangan i jemy obiad w restauracji przy brzegu (155THB). O 15:00 zabiera nas taksówka zamówiona przez organizatora i zawozi na połódniowy kraniec wyspy skąd przesiadamy się na łódź i znowu skączac po falach dopływamy do Koh Samui. Wysiadamy obiecując sobie unikać podobnych doświadczeń w przyszłości. Wracamy do hotelu spieczeni na czerwono jak raki (a przecież dzień był pochmurny!) i obkładamy się zimnymi kompresami przez reszte wieczoru. Tradycyjnie jak co roku pierwsze pływanie na rafach kończy się poparzeniem :-)

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 18 - Koh Samui


Wstajemy rano i biegniemy na śniadanie. Śniadanie jest a la carte (w cenie pokoju) więc kelnerka przynosi nam menu w którym wszystkie pozycje są po angielsku a pod nimi tłumaczenie na tajski. Wskazujemy palcem i pani leci zamawiać do kuchni. Po śniadaniu wynajmujemy skuter na cały dzień (300THB), jedziemy go zatankować (25THB/za litr benzyny) i ruszamy zwiedzać wyspę (powtarzam sobie cały czas: "jedź lewą stroną"). Próbujemy się orientować na wyspie według tajskiej mapy - jest problem bo mapa zawiera tylko główne drogi, mniejszych przecznic już nie. Porównujemy mapę papierową z GPSem i jakoś daje się poruszać. Znajdujemy po drodze biuro Grand Sea - wykupujemy w nim rejs na wyspe Koh Phangan na snorkowanie (1000THB/osobę). Dojeżdżamy do Chaweng, zaliczamy bank żeby wymienić czeki podrożne, potem wpadamy na słynna plażę (duże fale) a następnie próbujemy znaleźć drogę w kierunku wodospadów. Znajdujemy jakiś wodospad którego nawet na mapie nie zaznaczono (wstep 40THB). Dramat nie wodospad. Syfiata woda, koszmarne dojście, strata czasu. Zapuszczamy się motorem w góry w centrum wyspy, jeźdźimy drogami gruntowymi w końcu zawracając ze strachu o motor. Znajdujemy jeszcze jeden wodospad Hat Yai (wstep 4THB) - droga dość ciężka przez dżunglę ale wodospad bardzo sympatyczny, kilkupiętrowy. Kąpiemy się pod wodospadem a potem jedziemy kupić bilety powrotne do Bangkoku. Znajdujemy biuro podróży i kupujemy łączony bilet na autobus-prom-pociag do Bangkoku (pociąg z miejscami sypialnymi - w sumie 1300THB). Wpadamy jeszcze do knajpy na obiad (150THB) i wracamy do hotelu.

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 17 - Koh Samui


Rano o 8 z minutami dojeżdżamy do Surat Thani. Na dworcu kupujemy łączone bilety autobus-prom do Koh Samui (200THB) i wsiadamy do autobusu. Jedziemy ponad godzinę do przystani promów w Don Sak. Wsiadamy na prom i po półtorej godziny rejsu jesteśmy na Koh Samui. Nie mamy zarezerwowanego hotelu więc wręczam mojej żonie telefon (lepiej nawija po angielsku :) i obdzwaniamy kilka hoteli (wolimy jednak hotele od guesthouse'ow – nie wiem czemu ;-). Hotel się szybko znajduje. Wynegocjowaliśmy nawet zniżke za pokój ze śniadaniem (1350THB/noc). Teraz trzeba znaleźć transport. Taksówkarze stoją i czekają w porcie. Pytamy o cenę i za odległość 10km słyszymy odpowiedź - 400THB. Padamy z wrażenia. Idziemy do drugiego taksówkarza - to samo. Znaczy się jest tutaj zmowa cenowa. Za 400THB w Bangkoku to by mnie 30km na lotnisko przewieźli (płatnymi autostradami) - no ale to nie Bangkok. Zlewamy taksowkarzy licząc na to że któryś się wyłamie i za nami pojedzie. Ale nikt się nie rusza. Wychodzimy na główną ulicę złapać tam okazję ale główna ulica to jakaś zapomniana wiejska droga przez kompletne odludzie. Nic tylko siaść i płakać. Podjeżdża do nas jeden z taksówkarzy z portu i mówi że za 300THB nas zawiezie. Ambicja nam nie pozwala się zgodzić. Olewamy go i stoimy dalej na ulicy w pełnym słońcu. W końcu łapiemy okazję. Zatrzymuje się jakiś białas jadący jeep'em. Pakujemy się na pakę z walizami i zaczynamy zwiedzać wyspę. Uprzejmy białas wysadza nas w mieście skąd dzieli nas już tylko 5km do hotelu Sila Resort. Nie ma szans na  żaden transport. Taksowkarze znowu krzyczą 300THB - znajdujemy jednego który godzi się jechać za 200THB i w końcu docieramy do hotelu. Oglądamy pokój i decydujemy się w nim zamieszkać przez najbliższe 5 dni. Hotel podzielony jest na 2 części - a dzieli go ulica (ruchliwa jak cholera). Droga z pokoju na plażę to jak gra komputerowa Frogger. Śmigamy między samochodami z dwutygodniową wprawą. Plaża jest wąska, piaszczysta ale mało na niej ludzi i nie ma fal w morzu. Można spokojnie pływać (tym bardziej że woda jest bardzo ciepła). Rzucamy się do morza ocienionego zwisającymi palmami kokosowymi i tak spędzamy resztę dnia.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 16 - Kanchanaburi

Wstajemy o 6:00, pakujemy się i wymeldowujemy. O 7:00 czekamy przed guesthousem na samochód ale się nie pojawia. Widać za bardzo wytargowaliśmy cenę J. Zjawia się za to jakiś riksiarz i proponuje nam że nas zawiezie gdzie chcemy ale za 1500THB, w koncu opuszcza cenę do 1400THB - nam się nie chce targować. Gość dzwoni do swojego brata i ściąga go z łóżka. Na ulicy w tym czasie zjawia się jakiś inny kierowca mówiąc że jego kolega powiedział mu ze ma nas o 7:00 odebrać na wycieczkę. Mówimy mu że jest 7:15 i już znaleźliśmy innego chętnego do zarobienia. Gosc przeprosil za spóźnienie i odjechał. W sumie lepiej dla nas bo przyjechał za chwilę brat riksiarza samochodem z klimatyzacją. Tak więc jedziemy z fasonem (ale o 200THB drożej). Ruszamy około 7:30. Trasa jest bardzo długa. Do wodospadu Erewan jest jakieś 70km. Po 8:30 jeśtemy pod kasą biletową do praku narodowego. Płacimy 400THB (za osobę) za wstęp (cholernie drogo!) i 30THB za samochód. Stajemy na parkingu i umawiamy się z kierowcą na godzinę powrotu. Ruszamy na szlak. Jest pusto, chyba ruszyliśmy zbyt wcześnie bo na szlakach żywego ducha. Z początku idzie się alejką asfaltową, potem zaczyna się leśna droga a im dalej od bramy parku tym jest ona węższa. Wodospad Erewan ma 7 progów i szlak wiedzie wzdłuż nich.
Pierwszy próg jest dość sympatyczny, pod progiem wzdłuż brzegu ustawione są siedziska bambusowe żeby można było sobie odpocząć. Głównymi odwiedzającymi wodospad są plażowicze. Rozkładają się z ręcznikami na siedziskach i kąpią się pod wodospadem. Idziemy do kolejnego progu. Trasa idzie ostro w górę, zaczynają się schody. Szlak robi się bardzo wąski, jesteśmy chyba pierwszymi osobami dzisiaj na szlaku. Zaczynam się baczniej rozglądać po okolicy wypatrując węży. Każdy korzeń na szlaku może się okazać jakimś gadem. Troche mam pietra bo nie wiem co można tutaj spotkać.
Kolejne progi są coraz ładniejsze. Po jakiejś godzinie ostrej wspinaczki docieramy w końcu do ostatniego - śiodmego progu. Sprawdzamy temperaturę wody pod wodospadem i o dziwo okazuje się bardzo ciepła. Kąpiemy się przez kilka minut (da sie pływac i jest dość głęboko) po czym na górze pojawiają się pierwsi po nas turyści.
Rozkładają się ze sprzętem fotograficznym więc zwijamy się i wracamy na dół. Na dole pod bramą parku sprzedają nam talerzyki pamiątkowe z naszymi fotografiami zrobionymi gdzieś z ukrycia na szlaku (100THB za sztukę). Wsiadamy do samochodu i ruszamy do świątyni tygrysa. Po godzinie jazdy jesteśmy na miejscu. Tłumy ludzi wskazują że nie pomyliliśmy trasy (niestety). Kupujemy bilety (300THB/osobę) i wchodzimy za bramę. Pierwsze zwierzę, które widzimy za bramą to sarna (albo coś podobnego - nie mam pojęcia czy tu wystepują sarny). Siedzi sobie pod murkiem i nie przejmuje się przewalającym się tłumem mijajacych ją ludzi. Docieramy do miejsca, gdzie kłębi się tłum. Ktoś nas ustawia w szeregu i widzimy tygrysy prowadzone przez ludzi na smyczach. Tygrysy są prowadzone do kanionu w którym będzie można sobie zrobić z nimi fotografie. Ostatni tygrys prowadzony na smyczy sluży do robienia fotografi pt. "spacerowanie z tygrysem". Tłum ludzi leci za tygrysem (pracownicy pilnują żeby nikt nie wyszedł przed tygrysa). Jeden z pracowników odbiera od turysty aparat fotograficzny i ustawia turystę z tyłu tygrysa tak żeby wyglądało że to ten turysta prowadzi tygrysa. Pstryknięcie fotki, oddają aparat i następny turysta podchodzi do tygrysa. Cały tłum w ten sposob odprowadza jednego tygrysa i każdy ma w trakcie tej czynności zrobione zdjęcie. Bardzo sprawnie to funkcjonuje. Wchodzimy do kanionu, ustawiają nas w kolejce, kanion jest przegrodzony liną za która nie wolno wchodzić. Po drugiej stronie sznurka leżą sobie przypięte łańcuchami do skał tygrysy.
Obsługa pilnuje żeby tygrysy leżały i co jakiś czas polewają je wodą. Pani z obsługi wyjaśnia zasady. Stoi się w kolejce. Nie wolno wchodzić za linę w okularach, kapeluszach i z plecakami lub torbami. Oddaje się sprzęt foto/video pracownikowi a z drugim za rękę idzie się od tygrysa do tygrysa wykonujac jego polecenia. Bierze mnie za rękę jakaś dziewczyna z obsługi, druga bierze moją kamerę (i widać że zna się na rzeczy bo wie jak się nią posługiwać)(żeby tylko unikała zoomowania i żeby jej się tak ręce nie trzęsły – przyp. autora). Idziemy do pierwszego tygrysa który leży leniwie na ziemi (już wiem po co ten kanion i godzina 13:00 - upał jak cholera i kotki są bardzo senne :) pani sadza mnie z tyłu kotka (tak żeby mnie przypadkiem nie zobaczył), głaskam go po grzbiecie a druga pani kręci mnie kamera. Kilka sekund, zmiana kotka i od nowa. Kotki są ustawione w różnych pozach, niektóre leżą parami malowniczo na wielkim kamieniu po środku kanionu. Po rundce z wszystkimi tygrysami wracam za sznurek, dostajęz powrotem do ręki swoją kamerę i pani objaśnia że mogę sobie stanąć ponownie w kolejce i zrobić dowolną ilość rundek. Wracam za sznurek tym razem z aparatem foto. W tym czasie zza sznurka żona kręci mnie kamerą. Kolejka się przerzedza - można wchodzić praktycznie od razu i obsługa namawia do tego. Dostaję (w zamian za datek 100THB) wisiorek z zęba tygrysa.
Moja kobieta szaleje z aparatem - zdaje się że jest w swoim żywiole. O 14:15 wynosimy się z kanionu, idziemy do klatek zobaczyć małe tygryski. O 14:30 wychodzimy i jedziemy do Kanchanaburi. Kierowca podwozi nas pod biuro gdzie sprzedają bilety na klimatyzowany autobus do Bangkoku. Jedziemy o 15:40 (100THB). Okolo 18 jesteśmy w Bangkoku na dworcu (Moh Chit) prawie 10km od centrum. Przed dworcem taksówkarze próbuja nas naciagnąc na kurs na dworzec kolejowy za 300THB - wyśmiewamy ich. Łapiemy taksówkę na ulicy i jedziemy na dworzec kolejowy za 100THB. Jak wysiadamy to dorzucam jeszcze kierowcy 50THB jako napiwek i jest bardzo szczęśliwy. Siedzimy na dworcu i nudzimy się jak mopsy. Zwiedziliśmy już wszystkie zakamarki dworca (toaletę radzę unikać - 2THB). O 23:00 siedzimy w końcu w pociągu do Surat Thani (lekko spóźniony)(1156THB) i cieszymy się z klimatyzacji. Czeka nas teraz ponad 9h jazdy. Stewardesy roznoszą kocyki, ciastka i wodę mineralną. Pociąg rusza i zaczyna nabierać prędkości. W Tajlandii tory kolejowe nie są w najlepszym stanie. Chyba nie znaja tutaj przyrządów do pomiaru poziomu szyn. Pociąg jedzie z predkością 90km/h, rzuca nami na boki, są takie momenty, że boję się że wylecimy z torów i skończy się to katastrofą kolejową. Widać jednak, że maszynista wie na co sobie może pozwolić więc z czasem i ja się przyzwyczajam i idę spać.

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 15 - Ayutthaya

Wstajemy o 2:15 w nocy, pakujemy toboły i wynosimy się z hotelu na dworzec. O 3:51 wyjeżdżamy pociągiem do Ayutthaya. W pociągu stewardesa kolejowa daje nam kawę, herbatę i ciasteczka. O 8:00 jesteśmy już na peronie w Ayutthaya. Odganiamy się od kierowców i walimy z walizkami do informacji spytać gdzie jest opisywana w przewodniku przechowalnia bagażu - panowie w informują nas że u nich w informacji jest ta przechowalnia - dostajemy kwity, wynoszą bagaże, płacimy 30THB (po 10THB za sztukę) i jesteśmy wolni. Bierzemy tuk-tuka do świątyni Wat Phra Si Sanphet (60THB). Szofer próbuje nam reklamować wynajęcie go na cały dzień żeby nas obwiózł po wszystkich światyniach (200THB za godzinę!) - pukamy się po głowach i odpowiadamy mu że przejdziemy na piechotę. Wchodzimy do świątyni (wstęp 60THB). Bardzo fajna światynia. A o godzinie 7 rano coś wyjątkowo pusta :) Robimy sobie fotki ze statywu (nikt się nie pląta w tle więc nie ma problemu). Wychodzimy po godzinie i na piechotę idziemy do Wat Mahathat (wstęp 60THB). Fotografujemy słynną głowę Buddy w pniu drzewa, łazimy po ruinach, wypijamy pepsi przegryzając ciastkami i łykamy cotygodniowa porcję środka przeciwko malarii (lariam). Spacerek do kolejnej świątyni Wat Ratburana (wstęp 60THB). Zwiedzamy ruiny i po godzince wychodzimy. Moja kobieta w przewodniku znajduje jeszcze jedną ciekawą światynię na jakimś zadupiu. Bierzemy tuk-tuka (70THB) i jedziemy do niej. Wstęp 60THB (i pepsi 20THB) - światynia w stylu khmerskim - jak w Angkor Wat (ale mniejsza). Upał jak cholera, zapomnieliśmy już jakie upały są na południu. Na północy Tajlandii da się normalnie funkcjonować, na południu jest dramat. Uciekamy ze świątyni i próbujemy łapać tuk-tuka. Kierowcy nas odsyłają jak słyszą gdzie chcemy jechać (na stację kolejową - drugi koniec miasta). Idziemy piechotą wzdłuż ulicy kierując się GPSem w kierunku centrum. Łapiemy wreszcie po drodze tuk-tuka, kierowca nie kuma wogóle po angielsku - nie wie co to jest "railway station" ani "train" - walę mu więc po tajsku "rotfaj" (pociąg) i gość jarzy od razu o co chodzi (ale jestem dziobak :) (warto było przed wyjazdem zakupić minirozmówki polsko-tajskie).
Dogadujemy cenę (80THB) i po kilku minutach jazdy jesteśmy na dworcu. Kierowca jest mily i uczynny więc na migi każemy mu czekać aż odbierzemy bagaże. Odbieramy walizy i każemy mu jechać na "bus station" - nie kuma wiec ja mu na to "rot suphanburi, chao phrom market". Gość jarzy i wiezie nas. Wyszukuje nam autobus do Suphanburi i przenosi walizki. Daję mu umowione extra 50THB i jest bardzo szczęśliwy. Pakujemy się na siedzenia najzwyklejszego tajskiego pekaesa. W środku lekki dramat, podłoga drewniana (pewnie dlatego brakuje im lasow z drzewami tekowymi ;-), dwa rzędy siedześ z przejsciem po środku z tym ze lewy rząd ma po dwa siedzenia ale prawy po trzy (prawie jak samolot). Pod sufitem zamontowane są wiatraki które kręcą się w czasie postoju chłodząc pasażerów. Większość okien jest otwarta. Kupujemy na zewnątrz 2 butelki pepsi. Sprzedawca przelewa nam te butelki do foliowych torebek, wsadza do nich rurki i wręcza nam. W ten sposób nie będzie problemu ze zwrotem butelek (kaucja!)(18THB). Autobus rusza, dogadujemy się na migi z konduktorką że chcemy do Kanchanaburi (w przewodniku pisze żeby jej to powiedzieć to wysadzą nas wcześniej pod autobusem #411 a jak tego nie zrobimy to potem będziemy dymać z powrotem na piechote). Płacimy za bilet do Suphanburi 100THB. Autobus ciągnie się jak krew z nosa. Staje na każde żądanie pasażerów i czasem jedzie tak
wolno żeby ludzie mogli do niego wskoczyć w czasie jazdy. Przebywamy odległość 70km w prawie 2h. Wysadzają nas na dworcu w Suphanburi, kierowca wynosi nam walizki i wnosi je aż do autobusu do Kanchanaburi pokazując w ten sposób który to autobus. Trudno zabłądzić w tym kraju J. Przed odjazdem autobusu wyskakujemy jeszcze po puszkę pepsi (15THB) i ruszamy. Na 17 jesteśmy w Kanchanaburi. Tyłki nas bolą od siedzeń ale jesteśmy dumni że dotarliśmy na miejsce. Na dworcu odganiamy się od naganiaczy guesthouse'ów i wyciagamy przewodnik szukając w nim miejsca na nocleg (nie robiliśmy wcześniej rezerwacji). Wybieramy guesthouse "Sam's house" - bierzemy songthaew (60THB). Są wolne pokoje. Proponujemy kierowcy, żeby nas jutro powoził według naszego planu (od 7:00-16:00 - około 150km do przejechania) - ustalamy cene 1200THB. Oglądamy pokoje w guesthousie. To nasz pierwszy guesthouse na trasie i nie wiemy czego się można spodziewać. Pierwszy pokój jaki widzimy jest najtańszym z klimą (350THB) - pokój ma wygląd raczej spartański, łazienka nie wygląda za atrakcyjnie. Prosimy o pokazanie najlepszego - jest to bungalow na palach nad rzeka Kwai, wygląda o niebo lepiej choć i tak daleko mu do hotelowych standardow. Bierzemy go jednak (600THB). Jemy kolację w restauracji w guesthousie (135THB dla 2 osoób) i idziemy spać. Rano czeka nas pobudka o 6:00.

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 14 - Sukhothai

O 3:39 dojeżdżamy do Phitsanulok. Od razu kupujemy bilety na pociag do Ayutthaya na następny dzień (880THB). Odganiamy się od kierowców tuk-tuków i na piechotę znajdujemy przy stacji hotel Amarin - bierzemy pokoj na 2 noce (960THB za 2 noce bez sniadania) i padamy na łóżka.
O 8:00 wymarsz z hotelu, łapiemy songthaew i jedziemy na dworzec autobusowy (50THB). Na dworcu stoi jakaś kobieta i jak widzi białasa to od razu pyta dokąd chce jechać i kieruje go do odpowiedniej kasy a potem do odpowiedniego autobusu. Kupujemy bilety do Sukhotai (39THB - autobus z klimą). Pakujemy się do autobusu i jedziemy godzinę. Wysiadamy w Sukhotai, od razu nas zaczepiają kierowcy - proponują kurs z dworca do "Old Town" za 200THB. Pukamy się wymownie po głowach więc odpuszczają. Znajduje nas naganiacz od songthaew - za 20THB jedziemy do "Old Town" miejscową atrakcją. Atrakcja ta to jakaś garażowa konstrukcja - skrzyżowanie ciężarówki z wozem drabiniastym (drewnianym!). W środku 3 rzędy ławek (wersja bardziej dochodowa). Jedziemy okolo 30 minut i w końcu dojeżdżamy do centrum starego Sukhotai. Ktos nam wciska mapkę ruin z zaznaczoną trasą zwiedzania i pokazuje swoją wypożyczalnię rowerów (40THB za dzień). Idziemy wzdłuż ulicy szukając restauracji "MV". Znajdujemy ją po paru minutach. Zamawiamy śniadanie (ryż z jajkiem i kurczak, duże porcje, herbata lipton (ale bez cytryny) - 130THB za 2 osoby). Po śniadaniu wynajmujemy w restauracji skuter na cały dzień (150THB). Po krótkim szkoleniu jestem już wymiataczem tajskich ulic. W myślach cały czas tylko sobie powtarzam "jedź lewą stroną" i śmigam jakbym tu mieszkał od urodzenia. Motorek jest pełen wypas - 4 biegi do przodu, półautomatyczna skrzynia biegow i 140km/h na budziku. Jedziemy do kasy parku - płacimy za bilety 150THB/osobę i 20THB za wjazd motorem. Jeździmy od światyni do światyni. Wszystkie światynie są w ruinie ale bardziej nam się podobają niż te całe w złocie. Tu czuć uplyw czasu i historię. O 16:00 zwracamy skuter i wsiadamy w songthaew do Sukhotai (20THB). Oprócz nas w busiku jest jeszcze 4 białasów. W sumie to nawet fajnie - pusty busik więc szybko dotrzemy na miejsce. Na 2km przed dworcem busik podjeżdża pod szkołę i zaczyna robić za gimbus. Kierowca upakowuje dzieciaki w busiku jak sardynki. Zmiescilo sie tam ze 40 dzieci i nas 6 białasów. Część dzieciaków stoi na stopniach. Podjeżdżamy w końcu na dworzec. Naganiacz pyta nas gdzie chcemy jechać - a na dźwięk słowa "Phitsanoluk" od razu nas prowadzi do autobusu. Bilety kupujemy u konduktorki (39THB) i w godzinę jesteśmy w Phitsanoluk. Z dworca bierzemy songthaew za 60THB do hotelu. Kolację jemy w restaruacji hotelowej - choć były problemy z dogadaniem się z obsługą - w menu sa potrawy w dwóch językach - po tajsku i angielsku ale moja towarzyszka wybrała potrawę w której zawarta była opcja "lub" - kelnerka wyleciała na ulicę i przywlekła za sobą jakąs kobiecinę której wydawało się że zna angielski. W końcu moja żona machnęła ręką i powiedziała że co jej przyniosą to zje. Płacimy za kolacje i 2 cole 125THB. Teraz lulu bo o 3:51 nad ranem mamy pociąg do Ayutthaya.

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 13 - Chiang Mai


Wstajemy rano, pakujemy walizki, jemy sniadanie i wykwaterowujemy się z pokoju. Zostawiamy bagaż w recepcji (dostajemy pokwitowanie) i lecimy na zwiedzanie. Łapiemy na ulicy miejscowego busika (czerwony pickup z dwoma ławkami - songthaew) i mówimy kierowcy "Doi Suthep". Dogadujemy cenę (w trakcie wyszło że jednak nie dogadaliśmy więc w sumie zapłaciliśmy za wynajęcie busika na pół dnia 400THB). Jedziemy do świątyni Doi Suthep. Znajduje się ona około 20 kilometrów od Chiang Mai na wzgórzu. Jazda jest koszmarem - kierowca ścina zakręty, jeździ pod prąd na wąskich serpentynach. Po drodze rozkracza mu się samochód ale szybko go naprawia grzebiąc kluczami w silniku. Od tego naprawiania zaczyna w samochodzie śmierdzieć spalinami. Moja żona źle się od tego czuje ale w końcu docieramy na miejsce. Tłum ludzi, komercja totalna. Wstęp 30THB od osoby. Widok na panoramę miasta - brak - taki smog że nic nie widać. Robimy zdjęcia, obchodzimy swiątynię dookoła i schodzimy na dół.

W drodze powrotnej wstępujemy jeszcze do Wat Chet Yot (wstęp bezpłatny) i każemy kierowcy odwieźć się do parku. Zwalniamy kierowce i wypłacamy mu kasę. Szwendamy się po parku szukając miejsca do usiadnięcia - wszystko pozajmowane, na trawnikach leżą całe rodziny. W alejkach stoja przewoźne wypożyczalnie mat bambusowych (do leżania) – biznes się kręci. Idziemy do centrum, robimy zakupy (pamiatki), jemy obiad w tej samej knajpie co wczoraj (to samo danie ale tradtcyjnie już danie ma inny wygląd i inny smak - tylko cena ta sama). Wracając przez Night Bazaar kupujemy torbę i... pamiatki :-) Odbieramy walizki z przechowalni w hotelu, łapiemy tuk-tuka i jedziemy na stację kolejową. Na peronie impreza. Na telewizorach leci jakiś mecz piłki nożnej. Obsługa dworca i pasażerowie szaleją przed ekranami. Przyjeżdża pociąg z Bangkoku, wysiadają ludzie po czym obsługa dworca zaczyna myć wszystkie wagony z zewnątrz wężem z wodą. Po umyciu zmiana tabliczek i oto stoi nasz pociag którym mamy wyjechać o 21:00 do Phitsanulok. Wyjeżdzamy punktualnie o 21:00 - po wagonie kręcą się kolejowe stewardesy rozwożąc wodę mineralną i coś do jedzenia (nie korzystamy). GPS pokazuje mi 256 km odleglości do przebycia a według rozkładu jazdy mamy na miejsce dojechać o 3:39 nad ranem - czyli 6,5h jazdy co daje strasznie niską średnią szybkość. Jednak pociąg zasuwa ponad 100km/h - to ja nie wiem czemu tak dlugo mu zajmuje przejechanie tego odcinka - może jedzie dookoła?

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 12 - Chiang Mai


Planujac wyjazd do Tajlandii braliśmy pod uwagę Festiwal Kwiatów który odbywa się co roku w Chiang Mai w pierwszy weekend lutego (chyba ma to coś wspólnego z pełnią księżyca). Festiwal kwiatów zaczął się w piątek ale ponieważ nie posiadaliśmy szczegółowego programu - udaliśmy się w sobote w kierunku Tha Pae Gate by oglądnąć procesję. Ludzi już było całkiem sporo - ustawiliśmy się przy jezdni i cierpliwie czekamy. W końcu rusza procesja. Wyglada to trochę jak nasze pochody pierwszomajowe. Ludzie walą z transparentami, każdy region czy miasteczko ma swój transparent itp. Co jakiś czas na przodzie pojawiają się drzeweczka w strojach regionalnych niosące transparenty, czasem miseczki z płatkami kwiatów. Jak się procesja na chwilę zatrzymuje i jakaś laska staje koło nas to ruszamy do robienia sobie z nią fotografii :) Ona musi stać i się uśmiechać a do fotek z nią ustawia się cała kolejka gości chętnych na zrobienie sobie zdjęcia :) Co jakiś czas przejeżdżają wielkie platformy ozdobione kwiatami i rzeźbami na których oczywiscie siedza sobie laski i machają do tlumu. Prawie 3h tak staliśmy i podziwialiśmy laski :) Ech, rozmarzyłem się... Pochód przeszedł w kierunku parku (mieli tam robić wybory miss kwiatów) a my ruszamy na „tour de Chiang Mai”.
Świątynie są takie sobie. Po setkach świątyń które już widzieliśmy, wszystkie świątynie zaczynają nas nudzić. Poza tym w Tajlandii jest jeden problem z robieniem zdjęć zabytkom. Choćby niewiem jaki ładny był zabytek to nie sposób go sfotografować bez wiązki drutu w tle. Tajowie uwielbiają ciągnąć druty. Ciągną je wszędzie i bez opamiętania. Po obu stronach jezdni stoją słupy a na nich klęby drutów energetycznych, telefonicznych i cholera wie czego jeszcze. Odnoszę wrażenie, że jak im się jakiś drut urwie to go nie sztukują tylko zostawiają malowniczo zwisającego ze słupa i ciagną nowego :)
Każda swiątynia jest otoczona drutami. No i każda swiątynia jest pelna wizerunków buddy i posągów. Pod każdym posągiem skarbonka na datki i miseczka z piaskiem do wbijania kadzidełek.

Łazimy po świątyniach (zgodnie z planem) i przy okazji łapię się na masaż stóp na ulicy. Sadzają mnie w fotelu, dezynfekuja mi stopy spirytusem a potem masażystka gniecie je przez pół godziny (za 60THB). Bardzo przyjemne uczucie - muszę sprobować masażu całego ciała.
Obiadek jemy zaraz w knajpie koło masażystki (dla 2 osob 120THB wraz z napojami i napiwkiem - tanio jak cholera). Wpadamy jeszcze do parku obfotografować platformy z kwiatami. Przy okazji oglądamy stoiska z tajskim żarciem (w tym ze smażonymi na głębokim oleju konikami polnymi i innym robactwem). Żarcia się nie tykamy. Nie mamy odwagi na takie ekstremalne przeżycia. Przy okazji wstępujemy do jakiejś agencji turystycznej kupić bilety na dalszą trasę (na dworzec kolejowy daleko :) Kupujemy bilety na pociag z Chiang Mai do Phitsanulok (2x500THB) oraz na pociag z Bangkoku do Surat Thani  (2x600THB). W tym miejscu trochę się nam plan sypie bo nie ma pociagu do Phitsanulok o 21:50 - jest tylko o 21:00 - roznica 50 minut ale do Phitsanulok przyjeżdża o 3:39 zamiast o 5:40 - co my będziemy tyle godzin robić do świtu? Planowaliśmy przespać się w pociągu a ten ma tylko miejsca siedzące. Trudno, coś się wykombinuje.
Wieczorem wizyta na Night Bazaar - masa towaru, dużo podróbek. Kupujemy trochę t-shirtów i pałeczek do jedzenia. Zakupy nas trochę przerosły - jest tu wiele fajnych rzeczy które by sobie człowiek kupił (bo sa ładne) - ale potem jest problem - jak się z tym zabrac do domu. Zaczynamy się rozglądać za kupnem dodatkowej walizki tylko na pamiatki.

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 11 - Chiang Mai

Rano - skoro świt zrywamy się z twardej podłogi i lecimy zagrzać przy ognisku. Śniadanie i udajemy się w dalszą w trasę. Kolejne wodospady, las, rzeki, pola ryżowe, w końcu docieramy do cywilizacji, obiad (tradycyjnie paskudny zreszta) i wsiadamy do samochodu.
Podwożą nas do rzeki. Zostawiamy wszystkie graty w samochodzie i wsiadamy na bambusowe tratwy (miejscowy flisak z wiosłem z przodu, dwie osoby po srodku na siedzeniu i jedna osoba z wiosłem z tyłu). Dostaję wiosło i staję z tylu tratwy,  moja żona siada w środku wraz z Sherry. Ruszamy i zaczyna sie zabawa. Trudno na tym ustać a co dopiero jeszcze tym sterować i odpychać się od dna. Miejscami płynie się wolno ale miejscami rzeka jest dość rwąca i trzeba lawirować między kamieniami żeby tratwy nie rozwalić. Nasz kapitan caly czas powtarza mantrę "no wet, no fun". Zabawa jest super. Po drodze zamieniamy się miejscami żeby każdy miał okazję powalczyć z wiosłem. Po jakiejś godzinie zabawa się kończy, wyłazimy na brzeg. Kupujemy zdjęcie z nami na tratwie (oczywiście zrobione ukradkiem) - 100THB. Wracamy do Chiang Mai.
Kwaterujemy się w hotelu i walimy na miasto, odbieramy pranie z pralni (300THB) - sporo tego było - i odbębniamy poczte na internecie. Kolacja w hotelowej restauracji (nie miałem siły iść dalej - do restauracji jeździ winda :) A po kolacji lulu bo rano trzeba lecieć na festiwal kwiatów.

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 10 - Chiang Mai

Rano pobudka o 6:00, śniadanie (przyzwoicie karmią w tym hotelu), bierzemy brudne ciuchy i wynosimy do pralni kolo hotelu (to kafejka internetowa ale na drzwiach pisze "laundry"), ustalamy na migi że chodzi nam o pranie i zostawiamy 3 reklamówki ciuchów (100THB za kilogram – drogo - ale w hotelu chcą 40THB za sztukę, he he). O 9:30 wsiadamy do pojazdu zwanego tutaj songthaew (dwie ławki) - walimy się na jedną (druga jest już zajęta przez jakąś kobietę). I jedziemy zbierać resztę uczestników trekkingu. Kobieta siedzacą na drugiej ławce to Sherry z Kanady. Dołączają do nas Maria i Martin (holendrzy). Robi się ciasnawo w budzie tego samochodu. Każdy ma plecak i każdy chce go trzymać przy sobie. Mamy nadzieję, że to już koniec zbierania uczestników, stajemy koło posterunku policji turystycznej gdzie nasz przewodnik zanosi kserokopie naszych paszportów. Obok staje inny songthaew wypchany po brzegi białasami i już wiem że albo mamy wyjątkowe szczęście albo ktoś sobie zaspał. Jednak nikt nie zaspał - dosadzają nam jeszcze na budę 4 koreańczyków. Sherry przesiada się do kabiny kierowcy więc na pace jest nas 8 sardynek. W końcu jedziemy za miasto. Pierwszy postój to sklepik z wodą mineralną i innymi akcesoriami potrzebnymi białasom żeby przeżyć w dżungli. Kupujemy repelenty na komary, wody mineralne, ciastka, scyzoryk, latarki i baterie. Przy okazji kupuję też kredki, ołówki, gumki do mazania (dla dzieci w górach). Po zakupach wszyscy szukają toalety - to ważna sprawa aby odcedzić kartofelki przed długim  marszem - a każdy podróżnik zna zasadę "sikaj kiedy masz okazję - następna  może się nieprędko powtórzyć". Pani sprzedawczyni udostępnia nam toaletę w sklepie (w podziękowaniu za zakupy). Toaleta "asian style" czyli wmurowana w podłogę podstawka na nogi i dziura. Wodę spuszcza się przy pomocy pojemniczka napełniając go wodą z beczki.
Po zakupach jedziemy około 1h i zatrzymujemy się przy obozowisku słoni. Przed zagrodą ze słoniami rozstawione są stoiska - na każdym napis "kup za 20THB bananów dla słonia żeby się z nim zaprzyjaźnić". Za 20THB do wyboru jest 2kg bananow lub wiązka grubych patyków (jakiś słoniowy przysmak). Bierzemy banany - za chwilę szturmuje nas jakis słon-kurdupel (młody chyba) - wyżebrał od nas chyba z połowę kiści bananów.
Przedstawiają nam naszego słonia (ale bydle wielkie - braknie nam bananow!) i po schodach włazimy na platformę z której wsiadamy na słonia. Szofer siedzi na głowie słonia, my z tyłu na kanapie z barierkami i walimy na trasę. Trasa ma trwać podobno 1,5h - zakładam, że przez tak długi czas to można całkiem sporo zwiedzić na słoniu - i tu rozczarowanie - słoń wlecze się niemiłosiernie. Przystaje przy każdym krzaczku który musi sobie oberwać, poskubać czy cholera go tam wie co jeszcze z nim zrobić. Jak sobie podje to musi wydalić poprzedni posiłek żeby zrobić miejsce na nowy. Opiekun słonia zaklina go, namawia,  prosi i przeklina żeby słoń ruszył a on ma to gdzieś - jak się uprze żeby urwać gałąź z jakiegoś drzewa to nie ma na niego siły. Ważna rzecz jaką zauważamy – przewodnik słonia nie ma żadnych kolców czy innych przedmiotów które służą do zmuszania słonia do wykonywania poleceń! Ciągniemy się powoli w 4 słonie przez jakiś wąwóz; co parę metrów na trasie słonia stoi szopa i sprzedają w niej bananki na "zaprzyjaźnienie się ze słonikiem". Jak nie kupisz bananków to słonik staje za szopą, wyciąga trabe i najpierw czeka na żarcie a potem jak nic nie dostanie to zaczyna burczec a w końcu robi sporo hałasu. Jazda na słoniu okazuje się być dość kosztowna, kupiłem na trasie 2 razy żarcie dla słonia i wydzielałem mu je żeby nie obżarł się za bardzo. Z czego słoń chyba nie był zbyt zadowolony. Mały spacerek po lesie trwał ponad godzinę i na piechotę obszedłbym tę trasę chyba ze 4 razy. Ale za to było zabawnie. Robiliśmy sobie nawzajem zdjecia wraz z koreańczykami. Towarzystwo zaczynało się integrować.  Po jeździe podkarmiliśmy jeszcze słonia, zakupiliśmy zdjęcie w ramce (zrobili nam je w trakcie jazdy z zaskoczenia) 100THB - i ruszyliśmy samochodem w dalszą drogę. Po drodze przerwa na lunch - przewodnicy sami go przygotowują. Tajskie żarcie jest niepowtarzalne - potrawa nazywa się tak samo ale za każdym razem smakuje inaczej, wyglada inaczej i zawiera inne skladniki. Jak nasz bigos (co się nawinie to do gara a zawsze nazywa się tak samo). Dostajemy ryż z jakimś mięsem i jarzynami. Do jedzenia łyżkę i widelec. Tajowie uważają za brak wychowania gdy bierze się widelec do ust. Widelec pełni rolę noża - służy do nakladania potraw na łyżkę, z ktoórej się je. Na deser ananasy i arbuzy. Po jedzeniu krótki przejazd i wysadzają nas przed jakąś wioską. Dalej mamy iść piechotą. Dwóch przewodników i 9 turystów. Koreańczycy kompletnie nie przygotowani do trekkingu - malutkie plecaczki, adidaski, krótkie spodenki. Dobrze, że na początku idzie przewodnik (ma torować drogę żeby ktoś w jakiegoś węża nie trafił).

Od razu dostajemy wycisk - ostro walimy pod górę, słońce grzeje ostro, kurz spod butów dusi i piecze w oczy. Z początku droga jest szeroka - z koleinami jak po samochodach (terenowych), idziemy przez wioski. Domy stoją na palach, pod domami trzoda. Specyficzny zwyczaj dotyczy świń. Wiążą te świnie jakby na smyczy do drzew i leżą te zwierzaki przez caly dzień na słońcu. Nieprzyjemny widok.

Zaczyna się ścieżka przez dżunglę. Jestem rozczarowany. Nijak nie da się porównać tego lasu z dżunglą w Wenezueli. Tam jest dżungla a tu wygląda to jak trochę bujniejszy polski las - jedyne różnice to brak drzew iglastych i pojawiają się drzewa u nas niespotykane (palmy i bambus). Poza tym nic specjalnego. Znaczy się popierdułka jakaś a nie dżungla. Mijamy od czasu do czasu poletka ryżowe (scierniska bo jest pora sucha więc wszystko już wycięte). Kilka razy przecinamy różne potoki i widzimy sporo wodospadów po drodze. Docieramy po 2h do wodospadu z mala plażą gdzie robimy postój. Można się kąpać. Temperatura wody w rzece jednak nie zachęca do kąpieli - odpuszczam sobie pomysł kąpieli jak przestaję czuć palce stóp zanurzonych w wodzie. Wkrótce ruszamy dalej. Po drodze postój przy jakiejś szopie. Wokół pola ryżowe a w szopie babinka sprzedaje pamiątki i napoje (cola 35THB). Odpalam na próbe telefon satelitarny (dotychczas nie udało mi się go odpalic - oficjalnie w Tajlandii nie ma zasięgu). Niespodzianka - telefon loguje się do sieci - ma tylko problem z napisaniem nazwy kraju - pisze więc ze kraj ten to "thuraya" - niech mu będzie - byle działał. Dzwonię do szwagra na próbę - hehe - działa - gadamy parę minut. Od tego momentu przybywa mi sprzętu na wierzchu. Wyglądam jak jakiś japoński turysta - na lewym ramieniu plecaka GPS, na prawym ramieniu telefon satelitarny, na szyi kamera, przy pasku zwykly telefon :) Patrzą na mnie chyba jak na wariata ale przewodnik jest zachwycony GPSem - ciagle sprawdza na jakiej już wysokości jesteśmy. Docieramy przed zachodem słońca do wioski koło szczytu. Rozwalamy się z tobołkami i  przewodnik informuje nas że tu śpimy - z początku moja żona jest przerażona - jakies siatki wiszą pod sufitem - znaczy się muszą to być hamaki. Ale okazuje się że spać będziemy w śpiworach na podłodze a te siatki to moskitiery.
Przewodnicy pichcą kolację a my mamy okazję obserwować jak to wyglada. Walą wszystko do wielkiego woka i na palenisku wewnatrz chaty podgrzewają - mieszaja a potem sru na talerze. Ot i filozofia. Kolacja była raczej mało wyszukana. Przygotowywałem się intensywnie przed tą podróżą do pikantnej kuchni stołując się w KFC - niewiele to pomogło. Żarcie dostaliśmy cholernie pikante i jakoś mało smaczne. Po kolacji towarzystwo znalazło sobie zabawę - uczyliśmy się wymawiać nasze imiona - koreańczycy szarpali się z naszymi a my z ich imionami.
Zrobiło się bardzo zimno - wbiliśmy się w polary oraz kurtki i poszliśmy spać. W nocy tak zmarzliśmy że szczękaliśmy zębami - najgorzej było z nosem i uszami (nie miałem czapki i szalika).