poniedziałek, 3 lutego 2014

Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 16 - Kanchanaburi

Wstajemy o 6:00, pakujemy się i wymeldowujemy. O 7:00 czekamy przed guesthousem na samochód ale się nie pojawia. Widać za bardzo wytargowaliśmy cenę J. Zjawia się za to jakiś riksiarz i proponuje nam że nas zawiezie gdzie chcemy ale za 1500THB, w koncu opuszcza cenę do 1400THB - nam się nie chce targować. Gość dzwoni do swojego brata i ściąga go z łóżka. Na ulicy w tym czasie zjawia się jakiś inny kierowca mówiąc że jego kolega powiedział mu ze ma nas o 7:00 odebrać na wycieczkę. Mówimy mu że jest 7:15 i już znaleźliśmy innego chętnego do zarobienia. Gosc przeprosil za spóźnienie i odjechał. W sumie lepiej dla nas bo przyjechał za chwilę brat riksiarza samochodem z klimatyzacją. Tak więc jedziemy z fasonem (ale o 200THB drożej). Ruszamy około 7:30. Trasa jest bardzo długa. Do wodospadu Erewan jest jakieś 70km. Po 8:30 jeśtemy pod kasą biletową do praku narodowego. Płacimy 400THB (za osobę) za wstęp (cholernie drogo!) i 30THB za samochód. Stajemy na parkingu i umawiamy się z kierowcą na godzinę powrotu. Ruszamy na szlak. Jest pusto, chyba ruszyliśmy zbyt wcześnie bo na szlakach żywego ducha. Z początku idzie się alejką asfaltową, potem zaczyna się leśna droga a im dalej od bramy parku tym jest ona węższa. Wodospad Erewan ma 7 progów i szlak wiedzie wzdłuż nich.
Pierwszy próg jest dość sympatyczny, pod progiem wzdłuż brzegu ustawione są siedziska bambusowe żeby można było sobie odpocząć. Głównymi odwiedzającymi wodospad są plażowicze. Rozkładają się z ręcznikami na siedziskach i kąpią się pod wodospadem. Idziemy do kolejnego progu. Trasa idzie ostro w górę, zaczynają się schody. Szlak robi się bardzo wąski, jesteśmy chyba pierwszymi osobami dzisiaj na szlaku. Zaczynam się baczniej rozglądać po okolicy wypatrując węży. Każdy korzeń na szlaku może się okazać jakimś gadem. Troche mam pietra bo nie wiem co można tutaj spotkać.
Kolejne progi są coraz ładniejsze. Po jakiejś godzinie ostrej wspinaczki docieramy w końcu do ostatniego - śiodmego progu. Sprawdzamy temperaturę wody pod wodospadem i o dziwo okazuje się bardzo ciepła. Kąpiemy się przez kilka minut (da sie pływac i jest dość głęboko) po czym na górze pojawiają się pierwsi po nas turyści.
Rozkładają się ze sprzętem fotograficznym więc zwijamy się i wracamy na dół. Na dole pod bramą parku sprzedają nam talerzyki pamiątkowe z naszymi fotografiami zrobionymi gdzieś z ukrycia na szlaku (100THB za sztukę). Wsiadamy do samochodu i ruszamy do świątyni tygrysa. Po godzinie jazdy jesteśmy na miejscu. Tłumy ludzi wskazują że nie pomyliliśmy trasy (niestety). Kupujemy bilety (300THB/osobę) i wchodzimy za bramę. Pierwsze zwierzę, które widzimy za bramą to sarna (albo coś podobnego - nie mam pojęcia czy tu wystepują sarny). Siedzi sobie pod murkiem i nie przejmuje się przewalającym się tłumem mijajacych ją ludzi. Docieramy do miejsca, gdzie kłębi się tłum. Ktoś nas ustawia w szeregu i widzimy tygrysy prowadzone przez ludzi na smyczach. Tygrysy są prowadzone do kanionu w którym będzie można sobie zrobić z nimi fotografie. Ostatni tygrys prowadzony na smyczy sluży do robienia fotografi pt. "spacerowanie z tygrysem". Tłum ludzi leci za tygrysem (pracownicy pilnują żeby nikt nie wyszedł przed tygrysa). Jeden z pracowników odbiera od turysty aparat fotograficzny i ustawia turystę z tyłu tygrysa tak żeby wyglądało że to ten turysta prowadzi tygrysa. Pstryknięcie fotki, oddają aparat i następny turysta podchodzi do tygrysa. Cały tłum w ten sposob odprowadza jednego tygrysa i każdy ma w trakcie tej czynności zrobione zdjęcie. Bardzo sprawnie to funkcjonuje. Wchodzimy do kanionu, ustawiają nas w kolejce, kanion jest przegrodzony liną za która nie wolno wchodzić. Po drugiej stronie sznurka leżą sobie przypięte łańcuchami do skał tygrysy.
Obsługa pilnuje żeby tygrysy leżały i co jakiś czas polewają je wodą. Pani z obsługi wyjaśnia zasady. Stoi się w kolejce. Nie wolno wchodzić za linę w okularach, kapeluszach i z plecakami lub torbami. Oddaje się sprzęt foto/video pracownikowi a z drugim za rękę idzie się od tygrysa do tygrysa wykonujac jego polecenia. Bierze mnie za rękę jakaś dziewczyna z obsługi, druga bierze moją kamerę (i widać że zna się na rzeczy bo wie jak się nią posługiwać)(żeby tylko unikała zoomowania i żeby jej się tak ręce nie trzęsły – przyp. autora). Idziemy do pierwszego tygrysa który leży leniwie na ziemi (już wiem po co ten kanion i godzina 13:00 - upał jak cholera i kotki są bardzo senne :) pani sadza mnie z tyłu kotka (tak żeby mnie przypadkiem nie zobaczył), głaskam go po grzbiecie a druga pani kręci mnie kamera. Kilka sekund, zmiana kotka i od nowa. Kotki są ustawione w różnych pozach, niektóre leżą parami malowniczo na wielkim kamieniu po środku kanionu. Po rundce z wszystkimi tygrysami wracam za sznurek, dostajęz powrotem do ręki swoją kamerę i pani objaśnia że mogę sobie stanąć ponownie w kolejce i zrobić dowolną ilość rundek. Wracam za sznurek tym razem z aparatem foto. W tym czasie zza sznurka żona kręci mnie kamerą. Kolejka się przerzedza - można wchodzić praktycznie od razu i obsługa namawia do tego. Dostaję (w zamian za datek 100THB) wisiorek z zęba tygrysa.
Moja kobieta szaleje z aparatem - zdaje się że jest w swoim żywiole. O 14:15 wynosimy się z kanionu, idziemy do klatek zobaczyć małe tygryski. O 14:30 wychodzimy i jedziemy do Kanchanaburi. Kierowca podwozi nas pod biuro gdzie sprzedają bilety na klimatyzowany autobus do Bangkoku. Jedziemy o 15:40 (100THB). Okolo 18 jesteśmy w Bangkoku na dworcu (Moh Chit) prawie 10km od centrum. Przed dworcem taksówkarze próbuja nas naciagnąc na kurs na dworzec kolejowy za 300THB - wyśmiewamy ich. Łapiemy taksówkę na ulicy i jedziemy na dworzec kolejowy za 100THB. Jak wysiadamy to dorzucam jeszcze kierowcy 50THB jako napiwek i jest bardzo szczęśliwy. Siedzimy na dworcu i nudzimy się jak mopsy. Zwiedziliśmy już wszystkie zakamarki dworca (toaletę radzę unikać - 2THB). O 23:00 siedzimy w końcu w pociągu do Surat Thani (lekko spóźniony)(1156THB) i cieszymy się z klimatyzacji. Czeka nas teraz ponad 9h jazdy. Stewardesy roznoszą kocyki, ciastka i wodę mineralną. Pociąg rusza i zaczyna nabierać prędkości. W Tajlandii tory kolejowe nie są w najlepszym stanie. Chyba nie znaja tutaj przyrządów do pomiaru poziomu szyn. Pociąg jedzie z predkością 90km/h, rzuca nami na boki, są takie momenty, że boję się że wylecimy z torów i skończy się to katastrofą kolejową. Widać jednak, że maszynista wie na co sobie może pozwolić więc z czasem i ja się przyzwyczajam i idę spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz