Tajlandia/Kambodża - pierwsza wyprawa - odcinek 13 - Chiang Mai
Wstajemy rano, pakujemy walizki,
jemy sniadanie i wykwaterowujemy się z pokoju. Zostawiamy bagaż w recepcji
(dostajemy pokwitowanie) i lecimy na zwiedzanie. Łapiemy na ulicy miejscowego
busika (czerwony pickup z dwoma ławkami - songthaew) i mówimy kierowcy
"Doi Suthep". Dogadujemy cenę (w trakcie wyszło że jednak nie
dogadaliśmy więc w sumie zapłaciliśmy za wynajęcie busika na pół dnia 400THB).
Jedziemy do świątyni Doi Suthep. Znajduje się ona około 20 kilometrów od Chiang
Mai na wzgórzu. Jazda jest koszmarem - kierowca ścina zakręty, jeździ pod prąd
na wąskich serpentynach. Po drodze rozkracza mu się samochód ale szybko go
naprawia grzebiąc kluczami w silniku. Od tego naprawiania zaczyna w samochodzie
śmierdzieć spalinami. Moja żona źle się od tego czuje ale w końcu docieramy na
miejsce. Tłum ludzi, komercja totalna. Wstęp 30THB od osoby. Widok na panoramę
miasta - brak - taki smog że nic nie widać. Robimy zdjęcia, obchodzimy
swiątynię dookoła i schodzimy na dół.
W drodze powrotnej wstępujemy jeszcze do
Wat Chet Yot (wstęp bezpłatny) i każemy kierowcy odwieźć się do parku.
Zwalniamy kierowce i wypłacamy mu kasę. Szwendamy się po parku szukając miejsca
do usiadnięcia - wszystko pozajmowane, na trawnikach leżą całe rodziny. W
alejkach stoja przewoźne wypożyczalnie mat bambusowych (do leżania) – biznes
się kręci. Idziemy do centrum, robimy zakupy (pamiatki), jemy obiad w tej samej
knajpie co wczoraj (to samo danie ale tradtcyjnie już danie ma inny wygląd i
inny smak - tylko cena ta sama). Wracając przez Night Bazaar kupujemy torbę
i... pamiatki :-) Odbieramy walizki z przechowalni w hotelu, łapiemy tuk-tuka i
jedziemy na stację kolejową. Na peronie impreza. Na telewizorach leci jakiś
mecz piłki nożnej. Obsługa dworca i pasażerowie szaleją przed ekranami.
Przyjeżdża pociąg z Bangkoku, wysiadają ludzie po czym obsługa dworca zaczyna
myć wszystkie wagony z zewnątrz wężem z wodą. Po umyciu zmiana tabliczek i oto
stoi nasz pociag którym mamy wyjechać o 21:00 do Phitsanulok. Wyjeżdzamy punktualnie
o 21:00 - po wagonie kręcą się kolejowe stewardesy rozwożąc wodę mineralną i
coś do jedzenia (nie korzystamy). GPS pokazuje mi 256 km odleglości do
przebycia a według rozkładu jazdy mamy na miejsce dojechać o 3:39 nad ranem -
czyli 6,5h jazdy co daje strasznie niską średnią szybkość. Jednak pociąg zasuwa
ponad 100km/h - to ja nie wiem czemu tak dlugo mu zajmuje przejechanie tego
odcinka - może jedzie dookoła?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz