Rano budzimy się o 5:30, pakujemy
się, jemy śniadanie i wychodzimy. Nasz kierowca już czeka przed hotelem - dzisiaj jedziemy do grupy
swiatyń Roluos Group. Świątynie nie są szczególnie atrakcyjne. Jedna z nich (Lolei) jest
jeszcze „w użyciu” – plątają się dookoła niej mnisi w pomarańczowych
wdziankach.
Wracamy do hotelu, wymeldowujemy się, zostawiamy bagaże w recepcji
i biegniemy zwiedzać okolice hotelu. Znajdujemy jeszcze 2 swiątynie o bliżej nieokreślonym wieku. Robimy parę fotek i
karmimy cukierkami dzieciaki na ulicy.
Jedziemy na dworzec autobusowy (jak się to hucznie nazywa ;-). Po drodze
kupujemy na drogę pepsi (3 puszki za 2$) oraz bagietkę (miejscowa specjalność - pozostałość po kolonizacji francuskiej). O 12:30
mamy wyjazd autobusu. Po paru godzinach jazdy kierowca robi postój na 15 minut - jesteśmy w Kampong Thom. W sam raz na
szybkie zakupy i ucieczkę przed żebrającymi dziećmi i ofiarami min. Kilka
dzieciaków karmimy cukierkami i kupinymi przed chwilą owocami (rambutany,
mangostany i banany). W końcu ruszamy. Na 18:30 jesteśmy w Phnom Penh.
Odpędzając się od natrętnych kierowców tuk-tukow idziemy na piechotę do hotelu
Riverside (200m od postoju autobusu). W hotelu dostajemy pokój z
widokiem na rzekę Mekong. Standard pokoju jest dużo niższy od tego jaki mieliśmy w
Siem Reap. Jakoś to przeżyjemy. Wychodzimy na miasto na kolację i poszukać dostępu do internetu.
Kolacje zjadamy w restauracji Randez-vous (w środku widzimy dużo białasów a „miliony much nie
mogą się mylić” wiec chyba da się tam coś zjeść). Zamawiamy „Fried Chicken with Rice” oraz
„Beef with Noodle”. Do tego pepsi i razem mamy 8$ do zaplaty. Internet znajdujemy w
jakimś ciemnym zaułku - cena 1500 rieli za godzine (1$=4100 rieli) ale działa
tragicznie wolno. A potem lulu w hotelu z zepsutą klimą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz